Piz Sardona 3’056

Cze!!!

weekend minął, tak więc piszę coś tam! Sobota na nizinach, dlatego że miał padać deszcze, o dziwo nie padał, ale czasami potrzebny weekend w domu, aby pająkom powiedzieć wypad z chałupy!!! Plan na niedziele ambitny bo Clariden 3’267, ale że chętnych do maszerowania było, aż 11sztuk to jakoś poszukałem czegoś niższego;) Jak pisałem plan był ambitny, a ambitny nie tylko pod względem wysokości. Już jak planowałem wiedziałem, że musimy być skoro świt na szlaku. Wymyśliłem sobie, że jak szczyt zaczyna się cyfrą 3 to nastawiam budzik tak, aby liczba pierwsza była też 3!!! Mi się to osobiście podoba, może dlatego że ja to wymyśliłem;) Podobać się to tak prawdę mówiąc nie musi nikomu bo tu nie o podobanie chodzi… Budzik nastawiony na 3:40 i jak zadzwonił to Kuba z Kuby zerwał się jak by się coś paliło!!! Wyruszyliśmy o 4:00 bo plan był o 5:00 na szlaku, ale jak to bywa u nas zaczęliśmy maszerować parę minut po szóstej. Wyruszaliśmy z parkingu St. Martin, który jest wysoko położony 1’350m. Wszyscy zwarci, gotowi przełknęli ostatni kęs śniadania i na szlak. Zaczęliśmy bardzo spokojnie, myślę że dlatego że Rafał jeszcze nie dojechał;) Parę minut po szóstej szlak w kierunku Sardonahutte SAC 2’157 przepełniony:) 8 sztuk na szlaku, a dwie gdzieś tam jeszcze jadą, a dla czterech było za wcześnie! Idziemy idziemy idziemy i kolega z Kuby, czyli Kuba dalej się spłoszył i zaczął bardzo mocnym trekkingiem!!! Po upływie 30 min Kuby z Kuby już nikt nie widział, ani nie słyszał. Dostałem SMS-a od Kuby o 11:41 ,,Szczyt pękł o 11:16 po 4:46h, naparzam w dół. Chłopy i kobiety cała naprzód, szczyt czeka:)” ten uśmiech szyderczy na końcu chyba był;) Czytam SMS nie wiem gdzie jestem dokładnie stoję gdzieś w chmurze szlaku od godziny nie widziałem i dupa zbita. Za biegiem czasu zaczęliśmy się rozdzielać na mniejsze grupki w sensie, że Rafał do nas dołączył i narzucił tępo i po 30 minutach domyśliłem się że raczej dobrze spał, bo gonił jak… nie wiem jak można gonić. Chwila moment i byliśmy przy Sardonahutte SAC. Byliśmy mam tu na myśli Rafał, Sylwia i Ja się tam gdzieś jeszcze zaplatałem. Czułem, że jak takie tępo będzie dalej to za chwile zdublujemy Kubę z Kuby. Początkowo myśleliśmy, że Kuba powalił szlak i gdzieś błądzi. Rafał zapytał Pani w schronisku wprost,, Widziała tu Pani Indianina jak przechodził”??? Pani odpowiedziała, że tak jakiś czas temu przechodził. Chwile po tym powaliliśmy szlak i ja tu biorę za to wszystko odpowiedzialność. N ie zauważyłem strzały która leżała na ziemi i było tam napisane FURKAcoś tam. Zobaczyłem szlak na dole, klapki na oczy i poszli. Pokonaliśmy pionową ścianę i tego do końca nie byliśmy świadomi, zauważyliśmy to jak schodziliśmy z drugiej strony. Stromo było i pokonywaliśmy błyskawicznie wysokość i po 40min staliśmy na grani 2’700 (plus-minus), która łączyła daw 3tyśięczniki, szkoda tylko, że nasz był gdzieś tam tam tam sami nie wiedzieliśmy już gdzie:( W chmurach dużo nie wiedzieliśmy i długo się nie zastanawiając zaczęliśmy schodzić w grani w celu poszukiwaniach szlaku jakiegokolwiek. Poszukiwanie szlaku jakiegokolwiek trwało godzinę oczywiście plus-minus. Na szlako-wskazie pisało to czego nie chcieliśmy zobaczyć:( Elm 4:30:( Elm to wieś z której początkowo chciałem zaczynać. Mina smutna, dlatego ze to miejscowość z drugiej strony szczytu!!! Po chwili smutek znikł, bo na samym dole pisało,, Pass Segens 1:25″ a to niedaleko naszego szczytu:) Postanowiliśmy się posilić bo już zbliżała się pora obiadowa. Po obiedzie i motywującym smsie od Kuby z Kuby zaczęliśmy mocno maszerować, aczkolwiek szlaku nie było. Po kolejnej godzinie natrafiliśmy na świeżę ślady człeków. Na chłopski rozum to musieli skądś schodzić. Pomału po śladach, dotarliśmy sami nie wiedzieliśmy gdzie… Widoczność na 5 metrów i jakieś liny na pionowej ścianie się zaczynają. Nie zastanawiałem się długo, wiedziałem, że jak to pokonam to stanę na jakimś szczycie. Kolejną godzinę nas to kosztowało! Było to ekstremalne jak dla mnie może inny by powiedział, że lajtowo. Pokonaliśmy z Rafałem tą małą Via Ferrate i po oddechu czuliśmy, że jesteśmy gdzieś wysoko, ale sami do końca nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Byliśmy na lodowcu, ale kto to wiedział i spokojnie dalej podążaliśmy do góry. Prawdopodobnie byliśmy na szczycie obok, ale tego nikt nie wie, ale zamierzam tam powrócić jeszcze w tym roku. Cel osiągnięty jak dla mnie zmęczyłem się dość, 12 godzin na szlaku. Szacunek dla Sylwii, że trzymała nam kroku!!!

Zdjęć nie ma bo kartę ktoś zostawił w laptopie i targał w plecaku aparat bez karty:) coś tam z telefonu mam!!!

 

IMG_0948 końcówka ściany!!! Grań pomiedzy Trinserhorm 3’028 i Ringelspitye 3’247

IMG_0957 podobno ktoś mnie widział…

IMG_0952

IMG_0953świstaków mnóstwo, mój tel słaby ma aparat, ale coś tam widać

 

Pozdrawiam

g.

Cze!!!

Kuba z Kuby coś napisał;)

 

Dowiadujac sie w sobote o niedzielnym celu Surenstoss ucieszylem sie myslac poludnowy skrawek St.Gallen tuz przy Glarusie, a tam majestatyczne gory ktorych sciany niczym bramkarze w klubach stoja na strazy dolin prezac swoje mięśnie w postaci wyrzeźbionych skał. Zdarzyło mi się kilka razy być już w okolicy tak więc wyobraźnia działała. byczenie się w sobotnie popołudnie było swoistym psychicznym przygotowaniem do wyjascia.

Wyruszajac na trasę wiedziałem ze czlowieka F1 jeszcze nie ma. Postanowilem wiec na ile sie da odskoczyc aby w momencie „nieuniknionego” dojscia byc juz w dexydujacych dla wedrowki momentach. I wtedy korzystajac z zapasow sil jak rowniez inicjatywy Rafala szarpnac sie na biuro pana Sardony ulokowane w chmurach. W gre chodzila chec rywalizacji, takiej meskiej. Na pewno nie po trupach, ohhh jeden drugiego zmotywuje takim czyms. Tak jak pomyslalem tak tez zrobilem.

Dochodzac do Sardonahuette SAC wypytalem sie ktoredy to mam isc dalej. Okazalo sie ze szlaku tam nie ma. No ok, chodzimy po gorach a nie po szlaku. Ucieszylem sie!

Byly momenty watpliwosci, intuicja mowi idz tu a tu, jednak z opisu pana z SAC wydaje sie ze sie myle. Odczekalem z 20-30min rozwazajac za i przeciw. Az nagle przyszla pomoc z niebios, gdyz na kilka minut mgla sie rozstapila i zaswiecilo slonce. Obejrzelm szczyty i mowie cala naprzod. Okazalo sie ze mialem racje, a opis pana byl rowniez poprawny tyle ze mylnie przeze mnie zinterpretowany.

Troche po lodowcu, troche po lancuach, znowu lodowiec i stpje przed lekkim wzniesieniem ktore przy grani konczy sie urwiskiem. Mysle pieknie. Popedzilem przed siebie i …. Nie nie nie nie wpadlem w przepasc, ujrzalem krzyz na szczycie. 11:16 szczyt zdobyty. Kontakt z Grzechem bez rzekomych szyderstw, a tu zonk … Zgubili szlak, hmmmm ???!!!

Zejscie spokojnie bez pospiechu. W koncu nie mam dokad gonic cel zdobyty. Reszta grupy za mna, tak wiec albo bede czekal na dole albo na spokojnie bede schodzil.padlo na to drugie.

Przy SAC czekala grupka kontuzjowanych, zmeczonych, spelnionych jak rowniez rozczarowanych. Chwila radosci i spojrzenie z innej perspektywy.

Kto z nas wiedzial gdzie tak naprąwde jestesmy? Arena tektoniczna Sardona? A co to? Co w tym specjalnego?
Kto z nas znal polozenie naszego celu?

Nie ma co zalamywac rak. Na urodzinach jego eminencji, F1 nijaki Rafal powiedzial swiete slowa „tylko ciezkie sytuacje, chwile hartuja charakter”. Tak więc nstepnym razem weźmy mapę (zgłaszam sie na ochotnika!!) obadajmy szlak a szanse zdobycia szczytu zostaną znacząco zwiększone.

Grzechu dokad to w lipcu?

7 thoughts on “Piz Sardona 3’056

  1. dla mnie wspanialy dzien i super wyprawa pomimo ze nie zdobylam szczytu 🙂 ale warto dodac ze to bardzo ciekawy region geologicznie, dookoła szczytu Piz Sardona starsze powłoki skalne znajdują się nad młodszymi warstwami, co jest geologicznym fenomenem. Tę wyjątkowość doceniło UNESCO, które w 2008 roku wpisało teren na Listę jako Swiss Tectonic Arena Sardona. pozdrawiam

  2. Dowiadujac sie w sobote o niedzielnym celu Surenstoss ucieszylem sie myslac poludnowy skrawek St.Gallen tuz przy Glarusie, a tam majestatyczne gory ktorych sciany niczym bramkarze w klubach stoja na strazy dolin prezac swoje mięśnie w postaci wyrzeźbionych skał. Zdarzyło mi się kilka razy być już w okolicy tak więc wyobraźnia działała. byczenie się w sobotnie popołudnie było swoistym psychicznym przygotowaniem do wyjascia.

    Wyruszajac na trasę wiedziałem ze czlowieka F1 jeszcze nie ma. Postanowilem wiec na ile sie da odskoczyc aby w momencie „nieuniknionego” dojscia byc juz w dexydujacych dla wedrowki momentach. I wtedy korzystajac z zapasow sil jak rowniez inicjatywy Rafala szarpnac sie na biuro pana Sardony ulokowane w chmurach. W gre chodzila chec rywalizacji, takiej meskiej. Na pewno nie po trupach, ohhh jeden drugiego zmotywuje takim czyms. Tak jak pomyslalem tak tez zrobilem.

    Dochodzac do Sardonahuette SAC wypytalem sie ktoredy to mam isc dalej. Okazalo sie ze szlaku tam nie ma. No ok, chodzimy po gorach a nie po szlaku. Ucieszylem sie!

    Byly momenty watpliwosci, intuicja mowi idz tu a tu, jednak z opisu pana z SAC wydaje sie ze sie myle. Odczekalem z 20-30min rozwazajac za i przeciw. Az nagle przyszla pomoc z niebios, gdyz na kilka minut mgla sie rozstapila i zaswiecilo slonce. Obejrzelm szczyty i mowie cala naprzod. Okazalo sie ze mialem racje, a opis pana byl rowniez poprawny tyle ze mylnie przeze mnie zinterpretowany.

    Troche po lodowcu, troche po lancuach, znowu lodowiec i stpje przed lekkim wzniesieniem ktore przy grani konczy sie urwiskiem. Mysle pieknie. Popedzilem przed siebie i …. Nie nie nie nie wpadlem w przepasc, ujrzalem krzyz na szczycie. 11:16 szczyt zdobyty. Kontakt z Grzechem bez rzekomych szyderstw, a tu zonk … Zgubili szlak, hmmmm ???!!!

    Zejscie spokojnie bez pospiechu. W koncu nie mam dokad gonic cel zdobyty. Reszta grupy za mna, tak wiec albo bede czekal na dole albo na spokojnie bede schodzil.padlo na to drugie.

    Przy SAC czekala grupka kontuzjowanych, zmeczonych, spelnionych jak rowniez rozczarowanych. Chwila radosci i spojrzenie z innej perspektywy.

    Kto z nas wiedzial gdzie tak naprąwde jestesmy? Arena tektoniczna Sardona? A co to? Co w tym specjalnego?
    Kto z nas znal polozenie naszego celu?

    Nie ma co zalamywac rak. Na urodzinach jego eminencji, F1 nijaki Rafal powiedzial swiete slowa „tylko ciezkie sytuacje, chwile hartuja charakter”. Tak więc nstepnym razem weźmy mapę (zgłaszam sie na ochotnika!!) obadajmy szlak a szanse zdobycia szczytu zostaną znacząco zwiększone.

    Grzechu dokad to w lipcu?

  3. Widze ze jedni zmotywowani inni rozczarowani ale co Cie nie zabije to Cie wzmocni:):)to ja dziekuje wam ze chyba szliscie moim tempem he he inaczej zostalabym na dole nie bujala w chmurach:P:P moze dzis mialabym lepsze kontakty z innymi ale nie o to tu chodzi….albo ktos zaakceptuje mnie taka jaka jestem i rowniez moje hobby albo niestety nie zaliczam sie do ich qrona najwidoczniej!!ludziom i tak niqdy nie doqodzisz wiec splynelo to po mnie:):)do lipca…..Panowie:):)postaram sie podladowac bateryjki:P:P

Dodaj komentarz