Ski Touren Rossstock 2’462

cze,

coś pisałem w ostatnim poście, że będę pisał dalej o ski-tourach.  Tak w ogóle zawsze piszę w ostatnich postach, że będę coś pisał, ale wiecie – jak bym nie pisał w ostatnim poście, że będę pisał, to tego zdania by nie było, a ja bym się zastanawiał jak zacząć ten o to post;) Aczkolwiek teraz dwa tygodnie w domu siedziałem, bo pogoda do duszy i nie mam za bardzo o czym pisać, ale w trosce o czytelników chyba rano zerwę się z łóżka i pójdę pięć metrów pod górę, a dzisiejsze post będę mógł zakończyć jak zwykle zdaniem, że będę coś pisał jak znajdę czas;) Zaczynam pisać coś o turze, bo się sam pomału gubię w tym super wstępie.

Po ostatnich ski-tourach  (moich pierwszych ski-tourach w życiu) kolega z pingla Christian zaproponował kolejne wyście. Jak ktoś czytał poprzedni post to wie, że bawiło mnie to strasznie i nawet nie pytałem Christiana gdzie, tylko o której mam być po niego. Udało Mi się w międzyczasie wylicytować narty ski-tourowe z prawdziwego zdarzenia, w stanie bardzo dobrym. Fakt, że są w stanie bardzo dobrym nie cieszy mnie tak jak ich kolor, oczywiście mój ulubiony, a jaki to jest, to już na zdjęciach będzie można zauważyć.

Rano o 6 odebrałem kolegę i ruszyliśmy w kierunku Chäppeliberg kanton Uri. Kiedyś wychodziłem tam w okolicach na Cheiserstock 2’515, który leży na lewo od schroniska Lidernenhutte, a My powędrowaliśmy na prawo w kierunku Rossstock 2’462 i to był nasz cel! Pierwszy etap pokonaliśmy prywatną kolejką linową, dlatego że na dole było już dość zielono. Kolejka 7fr  i wywiozła nas na wysokość 1’727. Tam nakleiliśmy foki i ruszyliśmy do góry. Pogoda na pięć i po chwili poczułem tę radość z bycia na szlaku. Pisałem już o tym, że się śmieję sam do siebie i tak właśnie było. Ludzi dużo więcej na szlaku niż na poprzednich ski-tourach. 3 godziny zajęło nam wyjście na szczyt, ostatni odcinek bardzo krótka wspinaczka i zasłużona kawa w zestawie z kanapką. Wpis do księgi gość i na dół;) Adrenalina dała pierwsze znaki, dlatego też chyba, że narty nowe i nawet na stoku na nich nie byłem. Ale co to dla takiego starego narciarza jak ja:) Pierwszy odcinek zjazdu był bardzo stromy i wąski, a potem to już tylko zabawa i otrzepywanie się ze śniegu po glebach, a trochę ich było. Zjechaliśmy do schroniska na kawę i ja czułem, że mi mało wrażeń na dzisiaj. Christian wyjął mapę i ponownie nakleiliśmy foki i do góry. Jeszcze godzinka i zrobiliśmy trawers pobliskiego szczytu, nie mam pojęcia jaka jego nazwa. Tam foki do plecaka i do dołu, aż do miejsca gdzie będzie sięgał  śnieg, okazało się, ze zatrzymaliśmy się prawie na parkingu. Czyli nie potrzebnie rano wyjeżdżaliśmy kolejką. Dzień bardzo udany i teraz czekamy na pogodę, aby dalej gdzieś coś zrobić na ski-tourach.

Zabrałem aparat i zdjęcia lepszej jakości, ale to już sam oceńcie.

 

 

 

Pozdrawiam

g

Winterhorn Ski-Toure

Witam,

piszę jak zwykle post, który miał powstać dwa tygodnie temu, ale nie powstał z braku czasu. Wiadomo, że napiszę go słabiej, bo już dwa tygodnie temu działo się to wszystko co zaraz opiszę. Och działo się!!! Nie wiem, czy to było rozsądne, nie wiem czy to już czas, nie wiem czy dobrze na nartach już jeżdżę, nie wiem czy takie narty, nie wiem z czym to się w ogóle je, nie wiem za wiele, ale wybrałem się na pierwsze Ski-Toury. Napiszę dwa zdania co to narty turowe i jak to działa.

Połączenie nart biegowych z nartami zjazdowymi takie dwa w jednym – jak szampon do włosów:) myjesz raz, a tam i szampon i odżywka;) Połączenie jak połączenie, ale taką mają funkcję. Napiszę o 3 w jednym, ale to później;) Takie narty pozwalają się przemieszczać w terenie górskim o rożnych stopniach nachylenia, jak i z tych nachyleń zjeżdżać. Piszą, że odpowiednia waga narciarza, nachylenie itp. itd. Teraz będzie o trzy w jednym. Do połączenia nart zjazdowych z biegowymi dochodzą jeszcze foki. Fokami zaklejamy okładzinę nart, co pozwala nam się utrzymać w stromych podejściach, dlatego że włoski układają się w jedną stronę. Nazywają się foki dlatego, że pierwsze takie pasy były z foczych skór właśnie. Teraz to już Chińczycy wprowadzili moherowe lub nylonowe, do koloru do wyboru. Coś napiszę o wiązaniach, ale nie dużo, bo sam do końca nie wiem z czym to się je. Wiązania jak w normalnych nartach pozwalają sztywnie przymocować pietę do nart, ale również ją uwolnić, w sensie że tylko przymocowana przednia część buta do nart. Możemy jeszcze podeprzeć piętę, co pomaga nam w stromym podchodzeniu. Nie piszę nic na temat zapięć w nartach, bo nie wiem. Wiem, że coś jeszcze jest, ale nie używałem i nie piszę.

Jak już pisałem wcześniej, nauka jazdy na nartach dla mnie ma właśnie cel taki, aby zdobywać szczyty i z nich zjeżdżać, ale nie wjeżdżać kolejką na te szczyty:) Nie planowałem jeszcze Ski-T0ur, ale kolega z pingla zaproponował, to dlaczego nie. Umowa była taka, że on planuje, a ja po niego przyjeżdżam i jedziemy. Zapytał tylko, czy mam narty, buty i foki;) Dzień przed wyjazdem dostałem smsa z zapytaniem, czy mam zestaw lawinowy czyli łopatę, sondę i LVS, czyli urządzenie do odnajdywania w lawinie. Jak przeczytałem smsa to uśmiech zniknął i odpisałem NEIN. Napisał, że nie ma problemu, bo on ma podwójne, to zabierze dla mnie. Dopisał jeszcze, że wychodzimy na Winterhorn 2’661. Przespałem się z tym i rano o 6 odebrałem Christiana z Zug. Winterhorn stoi sobie w Alpach urneńskich, kiedyś był tam kurort, ale splajtował.

Wystartowaliśmy z Hospental, to jedna miejscowość dalej za Andermatt w kierunku Furkapass, w sumie bez sensu z tym kierunkiem, bo tam można tylko w jednym jechać. Foki zaklejone, wiązania na piętach uwolnione i do góry. A miałem jeszcze krótkie przeszkolenie, jak działa urządzenie do wyszukiwania ludzi w lawinie. Łopata i sonda wiadomo;) Pierwsze kroki słabe, ale po 15 minutach frajda jak szlag. Dawno już się tak nie cieszyłem, idąc na jakiś szczyt, ale może to i dla tego, że dawno gdzieś byłem, bo tylko stok, stok i stok, aż w końcu coś innego no i nowego. W połowie drogi zaczynałem się zastanawiać jak ja zjadę, ale teren nie był jakiś super stromy i żadnych tam przepaści większych nie było. Mega pogoda, uśmiech na twarzy tylko kondycji trochę brak. Sporo ludzi maszerowało w tym samym kierunku, ale jakoś nikt nas nie wyprzedził. Ja dostałem tak po dupie, jak na aklimatyzacji przed Blancem w kierunku Tacula, kto czyta to wie, a kto nie czytał to zawsze może doczytać. Po 3 godzinach mocnego maszerowania w górę przyszedł czas na ostatni etap. Jakieś 70 m przewyższenia musieliśmy się jeszcze wspiąć na szczyt. Nie pisałem o butach, ale są prawie takie same:) no mają podeszwę Vibry i przełącznik na tryb chodzenia, a wszystko to po to aby się móc w nich wspinać, nie są może tak spoko jak byty wysokogórskie, ale się da. Na wspinaczce dostałem kopa w dupę i zostawiłem kolegę, który gdzieś tam szedł ostrożnie. Poczułem, że żyję i prawie wybiegłem na ten szczyt. Pięć zdjęć, kanapka, kawa i do nart. Foki do plecaka i wtedy adrenalina zaczęła wzrastać. Chrystian raz dwa i pierwsze przewyższenie w kieszeni, Ja raz dwa trzy cztery pięć i tez koło niego. Wszystko to takie niepewne, ale jakoś się dało skręcać. Taktyka moja była taka – nie rozwijać za dużej prędkości. Po 30 min byliśmy w restauracji przy piwie bezalkoholowym. Przeżywałem ten zjazd jak małe dziecko. Było parę gleb, ale w świeżym śniegu to przyjemność. Ski-Toury jak dla mnie na pierwszy raz to rewelacja, zadowolony jak szlag zaplanowałem kolejną turę na następny weekend, ale o tym w następnym poście:)

Dwa zdania co do bezpieczeństwa jeszcze. Czułem się bardzo bezpiecznie, aczkolwiek dużo ludzi jakieś kazania mi prawiło. Nie wiem jak to działa, dlatego że codziennie ginie masa ludzi w wypadkach samochodowych, ale nikt nigdy nie prawi mi kazań, abym nie jeździł autem! Dlaczego?  Czytaj dalej