cze,
coś pisałem w ostatnim poście, że będę pisał dalej o ski-tourach. Tak w ogóle zawsze piszę w ostatnich postach, że będę coś pisał, ale wiecie – jak bym nie pisał w ostatnim poście, że będę pisał, to tego zdania by nie było, a ja bym się zastanawiał jak zacząć ten o to post;) Aczkolwiek teraz dwa tygodnie w domu siedziałem, bo pogoda do duszy i nie mam za bardzo o czym pisać, ale w trosce o czytelników chyba rano zerwę się z łóżka i pójdę pięć metrów pod górę, a dzisiejsze post będę mógł zakończyć jak zwykle zdaniem, że będę coś pisał jak znajdę czas;) Zaczynam pisać coś o turze, bo się sam pomału gubię w tym super wstępie.
Po ostatnich ski-tourach (moich pierwszych ski-tourach w życiu) kolega z pingla Christian zaproponował kolejne wyście. Jak ktoś czytał poprzedni post to wie, że bawiło mnie to strasznie i nawet nie pytałem Christiana gdzie, tylko o której mam być po niego. Udało Mi się w międzyczasie wylicytować narty ski-tourowe z prawdziwego zdarzenia, w stanie bardzo dobrym. Fakt, że są w stanie bardzo dobrym nie cieszy mnie tak jak ich kolor, oczywiście mój ulubiony, a jaki to jest, to już na zdjęciach będzie można zauważyć.
Rano o 6 odebrałem kolegę i ruszyliśmy w kierunku Chäppeliberg kanton Uri. Kiedyś wychodziłem tam w okolicach na Cheiserstock 2’515, który leży na lewo od schroniska Lidernenhutte, a My powędrowaliśmy na prawo w kierunku Rossstock 2’462 i to był nasz cel! Pierwszy etap pokonaliśmy prywatną kolejką linową, dlatego że na dole było już dość zielono. Kolejka 7fr i wywiozła nas na wysokość 1’727. Tam nakleiliśmy foki i ruszyliśmy do góry. Pogoda na pięć i po chwili poczułem tę radość z bycia na szlaku. Pisałem już o tym, że się śmieję sam do siebie i tak właśnie było. Ludzi dużo więcej na szlaku niż na poprzednich ski-tourach. 3 godziny zajęło nam wyjście na szczyt, ostatni odcinek bardzo krótka wspinaczka i zasłużona kawa w zestawie z kanapką. Wpis do księgi gość i na dół;) Adrenalina dała pierwsze znaki, dlatego też chyba, że narty nowe i nawet na stoku na nich nie byłem. Ale co to dla takiego starego narciarza jak ja:) Pierwszy odcinek zjazdu był bardzo stromy i wąski, a potem to już tylko zabawa i otrzepywanie się ze śniegu po glebach, a trochę ich było. Zjechaliśmy do schroniska na kawę i ja czułem, że mi mało wrażeń na dzisiaj. Christian wyjął mapę i ponownie nakleiliśmy foki i do góry. Jeszcze godzinka i zrobiliśmy trawers pobliskiego szczytu, nie mam pojęcia jaka jego nazwa. Tam foki do plecaka i do dołu, aż do miejsca gdzie będzie sięgał śnieg, okazało się, ze zatrzymaliśmy się prawie na parkingu. Czyli nie potrzebnie rano wyjeżdżaliśmy kolejką. Dzień bardzo udany i teraz czekamy na pogodę, aby dalej gdzieś coś zrobić na ski-tourach.
Zabrałem aparat i zdjęcia lepszej jakości, ale to już sam oceńcie.
Pozdrawiam
g
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.