Weissmies 4’023 m

się nie witam bo pisałem dzisiaj,

wiem, że to głupie, ale musze tak zacząć. Pisałem dzisiaj;) o pięknej i wymagajacej żelaznej drodzę, którą zrobilismy w sobote. Jak ktoś bystry, to zauważył w poprzednim poście ostatnie zdjęcie i jego opis, że bylismy na campingu (tak po Szwajcarsku napiszę) i byliśmy nie przed ferattą, ale po niej, dlatego, że zapowiadali na niedziele dalej super pogode. Od razu napiszę parę zdań o kampingu, bo warto o nim wiedzieć! Kamping nazywa się Camping Schönblick (http://www.campingschweiz.ch/) na język polski Schönblick-Piękny widok.

Jak kamping to namiot, ale też i przyczepy kampingowe, które oferuje właścicielka imprezy. Noc w takiej przyczepie to 60franoli i 3 osoby sobie śpą iwygodnie, ale 6 sie też zmieści. Może to nie Hotel ****gwiazdkowy w Zermatt:), ale warunki spoko no i jeszcze to! Dostajesz BURGERPASS, czyli talon na Hamburgery:) a tak poważnie, to bilet na wszystkie kolejki w okolicy. Działa ten bilet cały dzień. Jak ktoś planuję coś z kolejki zrobić, to opcja spoko bo kolejka gratis. Dla nas to było bardzo na rękę, bo Weissmeis planowaliśmy z kolejki zrobić. Sobotni wieczór poswięcony na odpoczynek z pieknymi widokami, piwem bezalkoholowym i nawet chipsy były. Mega klimatycznie tam!!!

Rano pobudka o 6:00 i pierwszą kolejką o 7:30 do góry na Hohsaas 3’145 m. Pobudka o 6:00 dlatego, że ja na spokojnie jeszcze piekarnię musiałem odwiedzić i zestaw śniadaniowy zamówić (kawa+SaasBaumnusTorte). Kolejka dała radę i w 30 min na Hohsaas, kawałek zejscia i o 8:30 stalismy w rakach na lodowcu Weissmies, spięci lina i gotowi do startu. Mocny start, bo jakaś aklimatyzacja bidna już była,ale wiadomo że na lodowcu nie poszalejesz, tylko pełna koncentracja gdzie stawiasz kolejny krok. Tylko 2 godziny i 30 minut zajęło nam maszerowanie na szczyt. Lodowiec jak lodowiec – biały ogólnie:), dziury niebieskie i wiszącę seraki. Nie nie chciałbym tam po południu pod nimi maszerować, dlatego na szczycie dwa zdjecia i gaz do dołu. Bardzo szybkie, a nawet za szybkie zejscie bo koło kolejki o 13 już gratulowalismy sobie zdobycia Weissmis 4’023 m. Pierwszy 4tysiaki kolegi i powiem, że cieszył jak małe dziecko:) Zjazd do wioski i kierunek Luzern bo niedziela była i Msza Święta, a przecie Dzień Swięty Święcić.

Bardzo udany weeken w Saas Grund szkoda, że weekend nie trwa 4 dni, ale może jakiś  Einstein wpadnie kiedyś  na to i uszcześliwi np. MNIE! Co Wy na to?

zdjęcia tylko z telefonu bo tak aparat przygotowałem, że karta w laptopie, a bateria pusta.

Pozdrawiam

g

Klettersteig Jägiknubel-Jägihorn 3’206 m

Witam,

wczoraj pisałem i dzisiaj też coś naskrobię. Po nie zdobytej dużej górze motywacia wciąż taka sama, a może z wyprawy na wyprawę troszeczkę wieksza. Pogada bardzo korzystna się zrobiła i ja teraz wykorzystam jak jak się tylko da, dlatege że przez nią bardzo słaba wiosna w górach, co widać też na blogu. Zaczynam dalszą przygodę z żelaznymi drogami i na sobotę zaplanowana był najdłusza żelazna droga w Szwajcarii, ale na starcie pani uprzedziła nas, że jeszcze zamknięta, bo opad był i prawdopodobnie za dwa tygodnie wystartuję, co mnie bardzo cieszy. Zmiana planu błyskawiczna. Przejazd spod najwiekszej żelaznej drogi, która jest położona w kantonie Wallis do Saas Grund. Nie piszę gdzie ta duża ferata jest itp, dlatego że nie będę miał co pisać jak uda mi się ją przejść. Napiszę tylko, że przejazd trwał 1h i znak Willkommen Saas Grund. Auto na parking za 4 franole i napiszę Wam – jak możecie za tak tanio zostawć auto w Saas Grund na dobę, to super oferta. Parking znajduje się przed kolejką Hohsaas. Czyli nie wjeżdzamy na główny parking kolejki, tylko parkujemy 100 metrów przed, po prawej stronie zaraz za sklepem wysokogórskim, a nastepnie wracamy 50 metrów do głownej ulicy i tam płacimy pani w sklepie InterSport 4franole. To informacja dla oszczędnych, a nie dla oszczędnych to koniecznie musicie wejsc do piekarni zaraz koło InterSport i sprobować Saas Baumnuss Torte!

Auto zaparkowane, tort pochłoniety w minutę, czas do kolejki, aby podjechać jak najbiżej ściany. Stacja nazywa się Kreutzboden 2’400 m, a bilet kosztuje w obie strony jedyne 32fr. Wysiadamy z kolejki i widzimy na wprost schronisko Waismisse, za schroniskiem Lagginhorn 4,010 m, po prawej Weismisse 4’023 m, a po lewej Jägihorn 3’206 m nasz cel, albo też Wasz kiedyś.

Czyli tak:) idziemy w lewo pod ścianę, można iść prosto do schroniska Weismisse i potem w lewo drogą pod ścianę, jest też od schroniska. Wedrówka pod ścianę dobrym tepem to 40 min, a złym to z godzinę trzeba liczyć. Dobrze patrzeć na znaki! Kierujemy się na Klettersteig i nie wedrować za niebieskim szlakiem, bo to trasa dla wspinaczy. W trasie dla wspinaczy ponad 400 haków i więcej nic nie piszę, bo nic nie wiem na ten temat;) Wyprawa z kolegą ze wsi polskiej, który się tak podjarał Alpami, że aż się boję jak to dalej będzię. Ważnę, że on się nie boi wysokości i zawzięty jak szlag, a jak szlag zawzięty to jakoś to będzie:) Dwa łyki pod ścianą i do góry. Sporo ludzi przed nami i sporo jeszcze za nami. Feratta wymagajaca lekko i trzeba ja szacować na 7 godzin i jeszcze 30 min oczywiście to z zejściem. Po za tym, że trzech starszych panów blokowało nam ostatni odcinek było mega. Ale ja rozumiem tych panów i idącego z nimi przewodnika. Przewodnik prawdopodobnie nie miał już miejsca w schronisku i zapewnił atrakcję klientom na ścianie, ale to chyba nie był najlepszy pomysł. Bardzo ciekawy most był sobie tez itp. itd. reszta bedzię na zdjęciach, a dzisiaj kończę to tak POLECAM! POLECAM! POLECAM!

Pozdrawiam

g

Dufourspitze 4’634 m

Cze,

piszę coś, bo za chwilę już nikt nie bedzię czytał moich wypocin, bo ile można czytać  to samo:) Szczerze – to jakoś dziwinie to działa…jak piszę, to tak srednio ludzi zagląda, a jak nie piszę to mega dużo i tu się zasnanawiam dlaczego;) naj sam przód pozdrawiam czytelników, i wszystkich tych przypadkowych, co właśnie czytają me wypociny i dla Was na początku napiszę, że szczyt nie zdobyty, co nie znaczy, że post będzie słaby i bez emocji… po przerwie w pisaniu czuję mega moc. Może jednak stać się tak, że po dwóch zdaniach emocje opadną i jak zwykle nadrobię zdjęciami. Jak już zauważyliscie dwa razy w roku wybieram się na coś wyższego, jak narazie w Alpach. Celem był Dufor –  najwyższy szczyt Szwajcarii (ale nie dla mnie, dlatego że nie stoi całościowo na terenie CH, to granicznik z Włochami, aczkolwiek myśląc jak Szwajcar to to co stoi na granicy to wiadome, że Szwajcarskie:) Tak na marginesie to nawyższy szczyt Szwajcarii, który stoi całym swym masywem  w kraju franka, to DOM 4’545.

Dufor to druga co do wielkości góra Alp, ale dużo bardziej wymagajaca jak Mont Blanc. Leży sobie w Alpach Wallijskich, a masyw nazywa się Monte Rosa i dużo tam fajnych szczytów, ale o nich to prawdopodobnie napisze jak Bóg da… Kolga Janusz, przewodnich z MB i spotkanie w Saas Grund. Aklimatyzację zaczęlismy od  Weissmieshütte 2’726 m. Dość póżno wyjechalismy kolejką na Hohsaas 3’145, a plan był jeszcze pierwszego dnia wejść dość wysoko. Plan wykonany, ale z butów można było wodę wylewać. Snieg po południu był mega mokry i tylko się wkurzaliśmy. Po 3 godzinach zapadania się w śniegu zameldowaliśmy się w schroniosku. Pogoda lampa. Kolacja i kima. Plan na dzień drugi to taki, że schodzimy do kolejki i zjezdzamy do Saas Grund, przejazd do Zermatt, do kolejki Gornergratbahn a nią, aż do stacji Riffelberg, skad prowadzi szak w kierunku schroniska Monte Rosa 2’883m. Piątkowym wieczorem zameldowaliśmy się w schronisku Monte Rosa. Tego dnia grała Polska z Szwajcarią w Euro 2016. Nie jestem jakimś tam wielkim kibicem, ale drugie pytanie do właściciela było czy pożyczy laptopa na mecz. Mecz oglądaliśmy w 30 sztuk. My Polacy, dwóch Austriaków i reszta Szwajcarów. Post nie o meczu i napiszę tylko, że jak Polska wygrała to udało Mi się nawet na stół wyskoczyć. Spokojny wieczór w schronisku poza skokiem;) Zdecydowalismy, że sobotniego poranka atakujemy szczyt. To trochę dziwne bo zaklimatyzowani byliśmy prawie w ogóle i do tego zapowiadali jeszcze burze w prognozie na sobotę, no ale nic – przewodnik wie co robi. Sniadanie o pierwszje i w drogę! Po wyjściu ze schroniska to jeden błysk na niebie, ale twardo, że idziemy. Po 30 min i paru głosniejszysz walnięciach, zawróciliśmy do schroniska. Tak to wygladał pierwszy atak szczytowy na Dufora, szkoda, że się koło schroniska zakonczył. Na niedzielę zapowiadali lampę, a My zaplanowaliśmy kolejny atak. Dziwne dla mnie było to, że cały dzień przesiedzieliśmy w schronisku położonym dość nisko i nie zrobilismy zadnego przewyższenia. Do schroniska na weekend przybyło dużo ludzi. Już pisałem, że Szwajcarzy gonia za kasą, ale to juz przesada! Biura przewodników górskich sobie przygotowały oferty dla turystów, że weekend lub kilka dni w schronisku Monte Rosa. Taka atrakcja dla wszystkich kto by sobie chciał posiedziec w schronisku. Z 60 osób przebywających w schronisku tylko w 8 wyryszyliśmy w górę, reszta sobie spała i zbierała siły aby zejść do kolejki. Nawet koło gospodyń z Zermatt było. Podobno w schrodnisku pod Matem taki sam cyrk zaczyna się dziać. Jak znam, życie za chwile ruszą tam Azjaci i szlak trafi klimat, jak dla mnie już go tam za bardzo nie było. Niedziela rano sniadanie o 1:00 i w drogę. Niebo wygladało juz dużo kozystniej. Szło się bardzo dobrze, i nawe doszliśmy na Sattel 4,359 a koledzę zabrakło tchu. Godzina 5:00 i piździło jak w kieleckim, szczyt na wyciagniecie ręki, ale decyzja, że wracamy. Przyznaję, ze czułem jakiś taki niedosyt podczas schodzenia, ale  bardzo szybko usmiech wrócił Mi na twarz i skoncentrowałem się, aby kolega się nie załamał, bo to nie jego wina. Za mało, aklimatyzacji i koniec. Ale jakby to napisać ,,Bez aklimatyzacji to nawet Salomon nie naleje:) Nie mam parcia, aby jeszcze raz atakować Dufora, a wyprawę zaliczm jak najbardziej za udaną! Pytanie tylko – czy na pewno ten przewodnik. Zrobiłem ponad tysiac zdjęć i nawet dwa fajne;)

 

Pozdrawiam

g

Alpy w deszczu!!!

 

Witajcie

 

jak sami zauważyliście dawno już nic nie pisałem. Leje tu jak szlag i mnie pomału szlag trafia. Byłem w ubiegłym tygodniu na, a raczej pod szczytem dużej góry, ale to w nastepnym poście. Ostatnie dwa miesiacie mojej przygody w Alpach, to trening na szlakach i ścianach żelaznych dróg, ktore znam jak własną kieszeń, a to dlatego, że w deszczu mam obawy cos nowego działać. Po za deszczem to dużo się dzieje i czasu na pisanie niewiele. Praca, trening, praca, trening. Trening ten na szlaku no i jeszcze w mój tenis stołowy. Wyleczyłem kontuzję i wracam do pierwszej ligi, ale nie widzę tego w jasnych kolorach. Jak już jest o tenisie stołowym, to jeszcze napiszę, że dostałem funkcję pierwszego trenera w klube gdzie gram. Mega mnie to bawi i przy okazji jakaś tam kasa wpadnie. Teraz się będę chwalił. Trenuję około 20 dzieci marki miendzynarodowej, ale z dwóch Szwajcarów też jest. Trening w poniedziałki i czwartki. Poniedziałki wszyscy, a czwartki tylko 6 wspaniałych. W 6 wspaniałych są bracia z Pakistanu. Po 3 miesącach treningu przywiezliśmy z mistrzost Szwajcarii brązowy medal. Małe dwa talenty, co im nie powiesz to to graję. Boje się tylko, że za chwilę mi ich zabiorą do jakiegoś wiekszego klubu.

 

Poszukam jakieś ciekawych zdjęć z przegotowan do duzej góry;).

Pozdrawiam

g