Ski Touren w kierunku Titlis

 

cze,

narty tourowe normalnie z użytkowania to czerwone powinne być, bo co weekend gdzieś ostro łażę, ale czerwone nie są, bo co chwilę inny model butów, nart czy zapięć. Wcale to nie wynika z mojej umjejętnośći jazdy na nartach, bo ona na razie żadna, ale ze skompletowania odpowiedniego sprzętu do stopnia takiego, że w końcu zacznę zganiać wszystkie błędy na siebie, a nie na niczemu winny sprzęt. Sporo tego już przetestowałem i napiszę coś więcej o sprzęcie po sezonie, a na razie testuję dalej;)

Titlis 3’238 m. Jak ktoś czyta moje wypociny  to wie, że taka góra jest, a jak ktoś jeszcze nie czytał to pewnie szansa jest.

Byłem na tym szczycie już kilka razy, ale zawsze zaczynałem jakoś dziwnie, bo to albo z Trübsee 1’800 m , albo Stand 2’428 m o różnych porach roku. Pogoda może być jedyną przeszkodą żeby tam nie wejść. Dziury w lodowcu zasypane śniegiem, dzień coraz dłuższy to pomyślałem, że spróbuję z samego dołu. o 4:00 pobudka i o 5:00 zacząłem marsz z Engelbergu. Nie wiem gdzie parkować auto gratis w tej wsi i dlatego zaparkowałem koło kolejki, z jedyne 5fr i rozpocząłem pierwszy zaplanowany etap Engelberg 1’050 m – Trübsee 1’800 m. Start z prawej strony stacji kolejki, wchodzimy na stok i do góry tak najłatwiej to wytłumaczyć. Byłem tak strasznie zmotywowany i napalony na to przejście, ale zacząłem bardzo powolnym i równym krokiem, bo wiedziałem, że długa droga przede mną. Po 2 godzinach spokojnego marszu czas na śniadanie i stało się tak, że słonce zaczęło mnie witać na  Trübsee 1’800 m i zakończyłem etap pierwszy. Etap numer dwa Trübsee 1’800 m – Stand 2’428 m i tam w już wisiał nade mną duży znak zapytania, bo poranna motywacja zmalała i siły też, ale to chyba Mi się lekko mózg zawiesił bo po 2 godzinach stałem na Stand dalej z naładowanymi bateriami. Etap trzy  Stand 2’428 m – Stotsig Egg 3’000 m. Ta trasa  prowadzi kuluarem, który przy dużym opadzie jest jedymym stokiem czarnym w kurorce Engelberg\Titlis. Po 15 minutach uswiadomiłem sobie, że mózg się nie zawiesił bo czułem, że nie mam sił i wiekszość czasu w kuluarze spędzam oparty na kijach. Nie wiem jak i  nie wiem skąd miałem na to siłę, ale wiem, że podskoczyłem wyżej siebie i po 2 godzinach na  Stotsig Egg 3’000. Podskoczyć wyżej siebie w sensie, że zrobić coś wiecej, na co Cię stać. Sam się musiałem motywować i powiem wam, że nawet to funkcjonowało, a łopatki i bicepsy to mnie tak w życiu nie bolały. Na  Stotsig Egg długa przerwa i etap 4 czyli ostatnie 200 pare metrów. Nie miałem siły i ciśnienia wchodzić na szczyt, ale zapiąłem narty i zoabczyłem, że po lewej stronie jest spoko szczyt jakieś 100 m nizszy jak Titlis. Nie mogę znaleźć nazwy, ale zegarek pokazywał mi 3’125 m. Długo nie myślałem i w tył wzrot. 20 min trawers i 100 metrów do góry i w koscu mogłem zacząć szuszyć foki;) Trasa na szczyt prowadzi w 90% na koło stoków, inaczej się da, ale na oko Ogrodnika to chyba teren niebezpieczny i co roku ktos tam ginie w lawinie, bo sobie jechał jak chciał… Byłem strasznie szczęśliwy, bo sporo swieżego sniegu było i wiedziałem, że poszaleję bo po to tam wylazłem. Zapiąłem narty i zonk, nogi jak z waty, ból ogromny i frajda się skończyła. Spokojnie musiałem zjechać stokiem do Engelbergu. Dostałem po dupie no i z tym skakaniem wyżej siebie to chyba się nie zawsze opłaca. Ogólnie dzień bardzo udany, który mi pokazał jak bardzo zaniedbałem swoją kondycję i jak dużo muszę pracować przed czerwcowym Kaukazem.