Fürenwand z Wojteczkiem:)

Witam,

gdzieś w czerwcu przyjechały Dziki na parę dni i bardzo chciały w góry  iść , bo to górskie Dziki:)  Przywódca stada – czyli Odyniec bardzo chciał iść na lodowiec jakiś, a skończyło się na żelaznej drodze.  Żona Odyńca, czyli Dzikówka wraz z moją dziewczyną, i sam Odyniec też, wybrali się ryć na szlak w kierunku dużej Mythen. Wycieczka się udała, pogada dopisała i u Dzików na twarzy uśmiech pokazała. Ogólnie dużo do szczęścia Dzikom nie trzeba i jak zawsze przyjeżdają, to nie muszę kombinować Bóg wie czego. Najlepsze danie dla Dzików to ryż i ciekawostka to taka, że taki postny też jest dobry, ale jak są żołędzie, to też zjedzą;) O Mythen już pisałem i jak kogoś to mniej czy więcej interesuje, to sobie odnajdzie, ale o Fürenwand jeszcze nie pisałem.  Ferrata znajduje się w Engelbergu i bardzo łatwo do niej dotrzeć, bo wszystko bardzo dobrze oznakowane w całym mieście. Kierunek Fürenalp i po dotarciu na parking tablice duże jak Dzik:)

Fürenwand to ściana na której trzeba pokonać 750m w pionie, bo z poziomymi odcinkami nie mieliśmy praktycznie do czynienia. Dodatkową trudnością była dla nas mokra ściana no i Dzik pierwszy raz na żelaznej drodze. Szwajcarzy piszą, że trudna średnio  i miejscami nawet K5, nie wiem, o co w tym chodzi, ale się domyśliłem po ostatniej drabinie, która miała 20m długości, a jak wisiała, zobaczycie na zdjęciach:) Szwajcarzy też pisali, że 3h na wejście, ale nam się udało w 2h i bardzo dumny jestem z Dzika! Ogólnie jest to najcięższa ferrata w Engelbergu, a o pozostałych 3 napisze w następnym poście bo nie ma bardzo o czym pisać, a tak dla zachęty do czytania następnego posta to napiszę, że jedną udało Mi się w  8 min przejść:):):) Fürenwand jak dla mnie to najpiękniejsza ferrata w Engelbergu.
Pozdrawiam Dzików!!!

Riva Del Garda – Klettersteig

Cze,
piszę coś, bo za chwilę się tego tyle nazbiera, że internetu zabraknie. Spore zaległości w pisaniu, ale wiadomo, że lato i trzeba je wykorzystać na maxa. Dużo się dzieje, dużo się będzie działo, a tymczasem napiszę coś o ferratach, które są rzut kamieniem od jeziora Garda. Jezioro Garda – leży se w północnych Włoszech, największe i najczystsze jezioro tego kraju, położone w połowie drogi między Wenecją a Mediolanem, w pobliżu Alp Adamello i Trydenckich. Gdzieś w maju mieliśmy zaplanowane 4 dni w Dolomitach, ale tam nie było pogody i stąd ta Garda. Koleżanka mojej dziewczyny koleżanki wpadła na taki pomysł z Gardą i zaproponowała nam noclegi w Veronie, gdzie mieszka jej chłopak. Z Verony nad Gardę tylko 70km i wszyscy zaakceptowali plan, zapakowali mydelniczkę i w stronę Italii! Pierwszy dzień zaplanowany bardzo spokojnie bo w planach dwa miasta do zwiedzania: Bergamo i Verona. Nie jestem fanem miast…no ale jak Julii za cycka nie złapać?:D, szkoda tylko, że była atakowana przez moich ukochanych Azjatów. Pomnik Julii spoko, ale coś mi tam nie pasowało, bo Romea nie było, a gdzie on to chyba trzeba Azjatów pytać;) Następnego dnia ruszyliśmy w stronę Gardy, dołączył do nas jeszcze Gilmo, czyli mojej dziewczyny koleżanki koleżanki chłopaka kuzyn;) Rano o 6:00 start z Verony, już o 7:00 zajadaliśmy rogaliki i piliśmy kawę niedaleko jeziora. Pierwsza ferrata na którą postanowiliśmy się wspiąć nazywa się Colodri, a start z miejscowości Arco (parking koło pola namiotowego, campingu). Ferrata bardzo mała i łatwa bo 246m przewyższenia, a czas 2h, ale Gilmo jeszcze nigdy nie był na ferracie, to musieliśmy od takiej zacząć, aby chłopaka nie zniechęcić. No co…napiszę, że ta ferrata naprawdę istnieje  i kropka. Czasu było dużo poszliśmy na jeszcze jedna ferratę,  ,,Rio Sallagoni” start z miejscowości Drena (parking przy głównej drodze) 2:30h 190m przewyższenia, ale Niemcy napisali na swojej super stronie, że wymagająca. Napiszę tak – bardzo ładna ferrata i bardzo krótka, kropka. Czas aby wyruszyć w kierunku Verony i chwilę odpocząć przed kolejnym dniem ferratowym. Wyruszyliśmy o podobnej godzinie, ale kawa i rogaliki w tym samym miejscu. Po kawie zaproponowałem ferratę, która była tam w okolicy ponoć najtrudniejsza. Jednogłośnie nikt ze mną nie chciał tam jechać to pojechałem sam. Dziewczyny i Gilmo (a nawet dwóch Gilmów, bo dołączył Gilmo, który jest chłopakiem koleżanki koleżanki mojej dziewczyny, i u niego właśnie spaliśmy) pojechali na ferratę Via dell Amicizia, dużo większą od poprzednich bo 1200m przewyższenia i 6h. Ja pojechałem do miejscowości  Mori na ferrate Di Montalbano. Wyczytałem w internecie, że potrzebna mega kondycja i kawałek techniki. Start Mori (sanktuarium) 15 min trekkingu i pod ścianą. Wyglądało to groźnie i pierwsza lina była troszkę wyżej, i to odstraszało ludzi w sensie, że 3 metry wygramolić się po skale, aby wpiąć lonże. Pisali tez, że 2:30h a mi się udało w 1:15h. Bardzo ładna panorama mogę napisać i chyba tyle. Wkurzony pojechałem do Riva del Garda i przeszedłem Via dell Amicizia. Spotkałem na szczycie moją ekipę, która czekała na mnie;)
Riva Del Garda może i ładna, ale zmęczyć tam się nie da. Pojechaliśmy tam troszkę z innym nastawieniem. Dziewczyny pochodzić po ferratach i odpocząć od Szwajcarskich luksusów, a ja trenowałem przed MB i każda górka się dla mnie liczyła. Człowiek napalony na góry, a tam doliny. Zaczynasz z 200m i kończysz na 1000m. Nigdy tak jeszcze chyba nisko nie miałem startów;) Wypad był w maju i nie wiem bardzo co pisać więcej…

Pozdrawiam

g.