Matternhorn 4478 m

Cze

jak już pisałem w poprzednim poście, dnia kolejnego przejechaliśmy Citroenem C5 z Chamonix do Zermatt, a była to niedziela. Plan był całkiem inny, bo z Dufoura zeszliśmy z sobotę, a  w niedzielę mieliśmy zrobić sobie *resta* czyli dzień odpoczynku. Poniedziałek był planowany na podróże i podejście do schroniska, a we wtorek mieliśmy zdobyć Matterhorn. Plany pokrzyżowała nam pogoda, dlatego, że na wtorek zapowiadali opad deszczu i mocny wiatr, ale za to poniedziałek zapowiadali pochmurny, ale bez opadu i silnego wiatru. Albo poniedziałek, albo idziemy na wschodni wierzchołek Breithornu:) Nie było to tak, że zdecydowaliśmy, że damy rade Mata bez *resta*. Po przyjeździe do Zermatt, kebab w rękę i do kolejki Klein Matternhorn i do stacji Schwarzsee. Ze stacji kolejki ok 2 godzin trekingu do Hörnlihütte 3260 m. Po dotarciu do schroniska piwo oczywiście bezalko i kolacja. I tu bardzo ciekawa sprawa. Zawsze przed kolacją przewodnicy IVBV zbierają się na zgromadzenie przy flaszce wina, która dostają od schroniska. Tak dzieje się w każdym poważniejszym schronisku. Ja tam zawsze lubię nadstawić ucha, a co mi tam szkodzi:) w Hörnlihütte jest tak: staje gość i mówi *to jest Hans. Hans jest jutro szefem. No i ten Hans wstaje i mówi, ile wychodzi ludzi i dalej mówi tak: Śniadanie  03:30, po śniadaniu Hans wstaje pierwszy od stołu a potem mogą inni wstawać. Hans mówi dalej, że o 4 start a kolejka wygląda tak. Ja (Hans), za mną przewodnicy (IVBV) lokalni, za lokalsami przewodnicy z Europy i świata IVBV i na koncu reszta świata. Tak tam to wygląda, ale jakiś porządek musi być.

Rano o poranku było identycznie tak jak Hans poprzedniego wieczoru rzekł. Drzwi otworzył Hans i wszyscy tempo 7. Pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie to o 6 na szczycie. Ale po 10 min stop, bo ściana wyrosła przed wszystkimi. Wszyscy się tam gimnastykowali, a ja paliłem i zadawałem sobie pytanie dlaczego prawie biegli, jak teraz wszyscy stoją. Po 20 min przyszła kolej na nas. Adrenalina przyszła jak złapałem za pierwszą linę. Krok po kroku i robiło się coraz cieplej. Hans ze swoim klientem, cały czas się oddalał. Jakoś krótko po 6 dotarliśmy do schronu Solvay 3920 m i tam pierwsza przerwa. Musiałem się posilić bo czułem, że po przerwie kawałek do szczytu jeszcze został.  No i tak było. Pogoda nas nie rozpieszczała, chwilami nawet jakiś mrożący deszcz. Widoczności nie było prawie w ogóle, ale wszyscy szli, to my też. Parę sekund przed 9 marzenie się spełniło. Chociaż, nie było widoków, to uczucie i tak zajebiste. Zejście poszło nam bardzo dobrze. Nie będę pisał już może jak wyglądają kamienie. Z ciekawostek, to Hans pogratulował mojemu przewodnikowi już pod szczytem, a on się cieszył jak mało dziecko, że Szwajcarski Hans mu pogratulował:) A druga ciekawostka to, że po dotarciu do schroniska nie wiem dlaczego, ale przewodnik robił, zdjęcie zegarkowi. Czuję, że bardziej się cieszył niż ja. Ogólnie góra bardzo fajna i trzeba trochę mieć siły, bo to już nie spacer po lodowcu jak na Blanca:) Byłem zdobyłem, ale czy jeszcze raz bym poszedł…? Jak już to chyba z ciekawości od włoskiej strony zobaczyć jak tamta droga wygląda. Jakieś zdjęcia tam mam…

Pozdrawiam

g

Dodaj komentarz