Wąwóz rzeki Terek jest dość mocno eksponowany i w czerwcu przy słonecznej pogodzie żar leje się z nieba bezlitośnie. Gdyby ktoś jednak potrzebował ochłody to rzeka płynie ;). Gdy już miniemy pozostawiony przy drodze spychacz do prac drogowych, mocno nadszarpnięty zębem czasu oraz przez tutejszych kolekcjonerów części, czeka nas przeprawa przez rzekę oraz jakieś tubylcze miejsce kultu w postaci drzewka modlitewnego. To znak, że za chwilę wąwóz zamieni się w łagodną kilkukilometrową dolinę.
Trasa prowadzi do strefy buforowej z Osetią Północną. Niestety w obecnej sytuacji geopolitycznej twierdzę Zakagori możemy zobaczyć jedynie wówczas gdy strażnicy graniczni mają dobre nastroje, no chyba, że jesteście Polakami to znacznie ułatwia przeprawę z żołnierzami.
Dolina Truso mocno oddziałuje na wyobaźnię. Z jednej strony, różnego rodzaju wyziewy mineralne tworzące piękne kaskady, nadają specyficzny klimat i koloryt dolinie. Z drugiej zaś poszarpane góry, przeplatane łagodnymi łąkami i zielonymi połoninami ,na których pasterze wypasają owce (dużo owiec, ale to baaardzo duuużo owiec), a wśród nich opuszczone kamienne wioski.
Trasa wije się leniwie zakolami rzeki i już po kilkuset metrach na prawym jej brzegu dostrzegamy staw z gorącą mineralną wodą, i choćby dla tego stawu warto w dolinie spędzić choćby noc, by późnym wieczorem wziąć kąpiel (my tego własnie nie zrobiliśmy). Mniej więcej na tej samej wysokości na prawym brzegu rzeki znajdują się gejzery mineralne z przepięknymi kaskadami mineralnymi koloru białego. Warto mieć przy sobie butelkę by zaczerpnąć ten cenny dar natury i to zupełnie za darmochę. Woda Muszynianka, Piwniczanka bledną przy tym smaku. Kilkaset metrów dalej wypadałoby mieć przy sobie kolejną butelkę na wodę, ta już jest dla koneserów smaku ponieważ zawiera dużą ilośc siarczynów i jej zapach przypomina zapach zepsutego jaja ( w Horyńcu Zdroju w pijalni wód jest podobna, ale napewno nie ma takich okoliczności przyrody;)).
Idąc dalej napotykamy na klasztor, niestety pies popa raczej nie przepada za obcymi i dał nam odczuć byśmy się tam nie zatrzymywali. Sam pop natomiast w tym czasie zajęty był pracami ogrodniczymi.
Droga prowadzi nas do opustoszałej wioski Ketrisi, w której na czas letnich wypasów traw na połoninach, pasterze organizują sobie wraz z całymi rodzinami tymczasowe obozowiska. Ruiny kamiennych domów wraz z pasterskimi jurtami tworzą niesamowity klimat czasów, które odchodzą z wolna do historii.
Idąc dalej mijamy odremontowany klasztor. Zza bramy klasztornej mniszki groźnie mierzą nas wzrokiem, że takich jak my, obcych to one mają serdecznie dosyć. Bo tylko łażą, zaglądają i się dziwią czy podziwiają, a tu to jest ciężkie życie. No tak, punkt odniesienia, horyzont to rzecz zależna od obserwatora.
I na koniec jeszcze sprawa dość zabawna z Japończykami, Polakami , owcami i próbą nielegalnego przekroczenia granicy. Otóż, gdy już wracaliśmy z twierdzy Zakagori znajdującej się w strefie buforowej, na końcu naszej wyprawy spotkaliśmy Japończyków, którzy pytali nas o owce, gdzie je można zobaczyć, gdzie one są? Gdy już otrzymali od nas namiary na owce, po prostu zboczyli ze szlaku wybierając najkrótszą drogę na przełaj. Widzący to żołnierze z okrzykami bojowymi rozpoczęli pościg za niewinnymi turystami, a Ci Japończycy (nie wiedzący, że to granica) coraz szybciej do tych owiec, a strażnicy coraz głośniej w tubylczym języku. Ta gonitwa trochę trwała, choć jak się zakończyła nie wiemy, bo musieliśmy wracać na z góry ustaloną godzinę przyjazdu Dżaby. Chyba nie staliśmy się powodem napięć dyplomatycznych, a jedynie powodem śmiesznego skeczu. Dużo można jeszcze pisać o Gruzji, ale napiszę tylko, że bilety lotnicze na dzień dzisiejszy 700zł w odbie strony, a ja polecam, a nawet namawiam na przygodę w tym pięknym kraju.
Wojtek – dzięki za pomoc w pisaniu…
Pozdrawiam
g