Tak to widzi mojej Mamy Siostry Maż, czyli Wujek;)

Nie wiedząc od czego zacząć zaczynam od końca. Dwa tygodnie po powrocie z Szwajcarii

kierownik tego bloga zaproponował mi żeby napisać coś o tym wyjeździe i ogólnie o kraju z

perspektywy Polaka nie zarabiającego w CHF.

Wyjazd ten rodził się od ok. trzech lat ale jak to bywa brakowało czasu , kasy i co najważniejsze

odwagi. Aż na pewnych weselnych poprawinach będąc w stanie wskazującym zadeklarowałem

Grzesiowi „pewnie ­ jadę a co mi tam”. Rano już głupio było się wycofać więc szukanie lotu

powrotnego, zakup zaopatrzenia , szukanie przewodnika i map (zakończonych połowicznym

sukcesem – przewodniki bardzo przeciętne) no i jadziem. Żeby nie było normalnie do Zgorzelca

jedziemy jak króle a schody zaczynaja się w Niemczech – w korkach tkwimy 3 h. No ale po 17 h

jazdy jesteśmy w kraju Milki , czasomierzy i rozwiniętej bankowości.

Jako , że przyjechałem tu głównie dla gór już następnego dnia wypad na pierwszą z nich Rigi

Kulm tak to cudo się nazywa. Po dłuższym błądzeniu samochodem (nawet navi zaczęła tracić

cierpliwość do mnie) startuję. Szlak a raczej szlaki oznakowane na czerwono wybieram zgodnie z

wskazówkami bywalca ten po lewej i naprzód. Mijam pastwisko z rogacizną jakąś niby bacówkę i

dochodzę do drabinoschodów jest ich mnóstwo a moje kolana aż jęczą z zachwytu. W

przewodniku było napisane , że jeszcze w XIX wieku zdobyła tą górę królowa Wiktoria , do której

w tym momencie mój szacunek znacznie wzrasta. Traci go gdy się okaże , że wniesiono ja w

lektyce z drugiej strony przyjemną dróżką. Ja dochodzę do tarasu widokowego gdzie szlak się miło

wypłaszcza i spotykam pierwszych ludzi. Jeszcze godzinka łagodnego podejścia i jestem na

szczycie. Radość zdobywcy gasi nieco świadomość , że wśród zdobywców znajdują się dwa

pociągi na zębatce , trzy wycieczki Azjatów , 10 krów , trzech rowerzystów i mała ciężarówka

Steyer. Pogoda mało fotograficzna więc pokręciwszy się trochę po okolicznych górkach schodzę

drugim szlakiem ( dużo przyjemniejszym)i wracam nie bez problemów do bazy.

Następnego dnia pogoda klęka zupełnie więc jade zwiedzać muzeum transportu w Luzern. Rzecz

jest duża polecam jak najbardziej. Redaktor Wołoszański zaleca by nie uprzedzać faktów ale

napisze , że to jedyne muzeum w tym kraju które zobaczyłbym jeszcze raz.

Mimo delikatnie mówiąc średniej pogody kolejny dzień kolejny szczyt. Ma to być Grosse Mythen.

Do towarzystwa dostaje trzy młode damy i ruszamy. Morale spadają gdy powożąca furmanką

dama próbuje zepchnąć na pobocze ciężarówkę , ta się nie daje , blacharka nieco ucierpiała i

Passacik nie wyglada już jak nowy. Przyjeżdża miejscowa policja i jak na Szwajcara przystało

niesłychanie miły funkcjonariusz imieniem Bruno stwierdza , że kara ogólnie wyniesie ok. 1000

CHF!!!!. Jeden plus to to , że moje wyuczone na wojennych filmach „nicht schissen bitte”nie

przydaje się. Kolega Bruna jednak spisał mnie – kurde trzeci dzień w tym kraju a ja już jestem

notowany. Po krótkiej naradzie zmiana kierowcy (jedź ty ­nie ty, itd.) ruszamy pod wspomniana

górę. Początek tradycyjny las , łąka – jedyna atrakcja to omijanie tego co z krowy wypada po

przeżuciu trawy. Dochodzimy do twardego podłoża – chwila zadumy nad ostrzeżeniem , że

wchodzi się na własną odpowiedzialność i naprzód. Szlak trawersuje zbocze a ubezpieczony tak

jakby codziennie korzystali z niego pensjonariusze Domu Seniora Jesienne Tatry. Serio tyle

łańcucha co na tej górze nie ma w całych Tatrach. Po około godzince jesteśmy na wierchu­ tam

małe schronisko , krzyż , lawy i ławeczki oraz zerowa widoczność. Na okno pogodowe nie ma

szans. Taka dygresja ­ nie jestem żadnym wojującym katolikiem ale na każdej górce w tym kraju

jest to krzyż lub figura i jakoś nikomu nie przeszkadza a u nas co raz dyskusje internetowe i nie

tylko „a kto a dlaczego a przyciągają pioruny”.

Była to nieliczna góra bez kolejki , tłoku i Dalekiego Wschodu.

Jako , że idzie nam dobrze kolejnego ranka ruszamy na Pilatusa. Skład to dwie młode damy i ja.

Dojazd (bez żadnych dodatkowych atrakcji), parkowanie i w droge – pogoda igła. Dajemy z lacza

dwie godziny lasem nad nami w gondolkach zdziwione twarze górskich turystów z Azji.Po

wyjściu z lasu czas na uszczuplenie zapasów jadła i napiwku i czas ruszać dalej a pogoda lekko

klęka. Nieco drapania się na trzech a nawet czterech kończynach (mogliby przerzucić troche

łańcucha z Mythena), trochę piarżyska i jesteśmy w chmurach, kolejna godzinka – szczyt. W tym

momencie muszę napisać co starego górskiego łaziora z Polski irytowało . Wychodzisz

stosunkowo wcześnie idziesz dobrym tempem , pot ścieka po plecach a nawet niżej ,zdobywasz ta

cholerną góre po czterech godzinach napierania a ci wszyscy znajomi z gondolki i ich koledzy z

zębatki już tam są. To absolutnie nie fair.

Na szczycie normalnie Indie , Chiny , Japonia i nieco Europejczyków. Dwie stacje kolejek , dźwig

typu żuraw pomaga stawiać nastepną , duża restauracja . Miejscowy facio pogrywa na takiej dużej

fujarze. Jako anomalia szczytowa jakieś bunkry i inne instalacje wojskowe. Kręcimy się chwile po

górze panie korzystają z normalnej toalety i w dół innym szlakiem dużo wygodniejszym ale

dłuższym. Na poziomie lasu pokazało się słoneczko i zanim doszliśmy do parkingu spaliło nam

nosy.

Po dniu przerwy spedzonym na ładowaniu akumulatorów w kuchni i sprawdzaniu ok. 30 różnych

prognoz pogody ruszamy z panem kierownikiem na objazdówkę . Żadnych gór tylko kultura i

architektura. Zaczynamy od Rheifall szwajcarsko­ niemieckiej Niagary. Grześ pstryka fotkę trzem

młodym Słowakom oni nam przy okazji okazując się Czechami. Następne w kolei jest

Schaffhausen . Zwiedzamy zamek Munot – taka rotundowatą twierdzę, stare miasto.

Jedziemy do Stein am Rhein – taki Kazimierz nad Wisłą. Kolejny na liście zamek Kyburg. Sam go

wyczaiłem w przewodniku „wyniosły zamek ­największy w Szwajcarii”no to jak nie pojechać.

Kluczymy z godzinę , nawigacja głupieje w końcu jest. Nie ma co się rozpisywać architektura tego

kraju dupy nie urywa. Pottocy czy Lubomirscy mieli lepsze i większe pałacyki myśliwskie niż

tutejsza arystokracja rezydencje. Z drugiej strony żaden Szwajcar naszego oscypka to by do ust nie

wziął. Każdy może czymś się pochwalić.

Kolejny dzień to Zermatt – kolega był łaskaw to opisać więc dodam tylko troche od siebie. Mimo

dość średnich prognoz dzień niezwykle udany. Widoki na te wszystkie ..horny i …spitze powalają.

Biegałem z fotoaparatem , że Japończyk by się nie powstydził. Jest to miejsce , że i tydzień czasu

non stop można trekkować. Ich Zakopane a jakże posiada własne Krupówki tylko bez góralskiej

muzyki z każdej knajpy i zamiast reklamami obwieszone jest kwiatami.

Tym miłym akcentem zakończyliśmy pierwszy tydzień mojej wizyty w tym kraju.

Jeśli ktokolwiek to przeczyta to dziękuję za uwagę.

CDN..

2 thoughts on “Tak to widzi mojej Mamy Siostry Maż, czyli Wujek;)

    • Nie chwal tak droga Kingo bo bedzie kilka nastepnych części i złośliwy wujo może napisać wszystko. To żart oczywiście. pozd. Cie Jego Dziewczyno

Dodaj komentarz