Gruzja – Kaukaz – Kazbek

Przygoda z Kałkazem zaczęła się juz na lotnisku w Warszawie.  Służba celna w Polsce nie śpi, przez co musieliśmy wyjąć z bagażu niezbędne nam butle z gazem, bo skąd człowiek prosty, ze wsi ma wiedzieć , że nie można na  pokład zabierać gazu. To, że nie mogliśmy zabrać potrzebnego nam ekwipunku ze sobą to jedno. Drugie –  co człowiek nieobyty na terminalu ma począć z potencjalnym środkiem wybuchowym. Zauważyłem braci górali wysokogórskich, dlatego że mieli buty grubo za kostkę. Podeszliśmy z przyjaznym powitaniem i zapytaniem, czy nie potrzebują gazu gratis na wyprawę. Odpowiedzieli, że do samolotu go nie zabiorą, ale dobrze go wykorzystają. Górale wysokogórscy okazali się Panami z trójmiejskich plaż.   Lampka od razu zapaliła mi się w głowie, bo jak ktoś czyta bloga to wie, że miałem spore przygody z nadmorskimi surferami na MB, a oni siedzieli koło nas w samolocie. Podeszliśmy dlatego, że towarzyszył mi kolega ze wsi, który też chętnie idzie pod górę i go to bawi. Dobra do rzeczy. Lądowanie w Gruzińskim Tbilisi 4:00. O transport do wioski Kazbegi nie musieliśmy sie martwić, bo okazało sie że surferzy z Trójmiasta mieli dwa wolne miejsca w Marszrutce. Tego zjawiskowego transportu musicie doświadczyć sami. Uwaga: Cena za 6 osób to 60 lari, a surferzy załatwili przez biuro za 80euro… Tu nie chodzi o sknerstwo, bo nam to było na rękę, ale ktoś kogoś dyma bez mydła. Po 30 minutowym rajdzie ulicami stolicy najdroższej, co nie znaczy najbardziej luksusowej marszrutki w kraju, dotarliśmy do targowiska Didube, aby wymienić pieniądze. Po 2,5 godzinnej  eskapadzie krętą, wyboistą i pełną zwierząt hodowlanych drogą, z kierowcą o niesamowitej fantazji prowadzenia pojazdu, dotarliśmy do wsi Stepancminde. Podróż należy uznać do udanych, z tym że ciągle się zastanawiamy, czym kierował się Gruzin podczas jazdy. To była niewątpliwie  pierwsza atrakcja turystyczna.

Na miejscu udaliśmy się do pobliskiego marketu w celu doprawiantowania się. Zaopatrzywszy sie w artykuły spożywcze oraz spragnieni rozsławionej na polskich blogach gruzińskiej lemoniady zakupiliśmy jej aż 2 litrowy zapas. Tuż za progiem owego marketu rzeczywistość zweryfikowała ów cudowny napój, który po pierwszym łyku okazał sie popłuczynami butelki po soku gruszkowym.

Pakując swój majdan na plecy skierowaliśmy się drogą w dół rzeki, a po przekroczeniu jej, góra nadała nam właściwy kierunek. Wędrując dobrze widocznym szlakiem  z krowami, osłami, końmi, psami, kotami i moimi ulubieńcami czyli Chińczykami docieramy po około godzinie do kościoła Cminda Sameba (Święta Trójca) na 2100m. Tam uświadomiłem sobie, a nie jestem przesądny, że spotkanie trójmiejskich surferow miało podwójne dno i tam właśnie  poczułem ciężar wspomnianych w poście o Mont Blanc plecaków przepakowanuch konserwami rybnymi marki Korsarz. I chodź cień Kazbeka motywował nas do maszerowania w górę, to nasze przepakowanie plecaki mocno ściągały nas w dół.  Decyzja była jednogłośna ,,PRZERWA!”.

W trakcie przygotowywania do konsumpcji zupy liofizowanej, przepakowalismy nasze plecaki, a zbędne kilogramy dobrze ukryliśmy w pobliskich krzakach. Po wyjściu z krzaków, polecamy skierować marsz mało widoczną i bardzo panoramiczną ścieżka na wprost Kazbeka. My popełniliśmy błąd wybierając dobrze widoczny, pozornie łagodny szlak, który okazał się dość wymagający. Po 1 godzinie docieramy do przełęczy Arsha 2940 m,  gdzie znajduje się kolejny punkt orientacyjny (kamienna kapliczka). Trawersujemy górę widoczną po lewej stronie i po około 30 minutach dochodzimy do miejsca biwakowego. W pierwszym tygodniu czerwca trawers ów jest nieprzyjemny, ponieważ brnie sie w śniegu po pewną cześć ciała, zwłaszcza popołudniu. Na polu biwakowym bez zbędnych słów przygotowujemy biwak. I znowu ku… te psy.  Na biwaku spotykamy Niemców, którzy ratują naszą baterię w telefonie, pożyczając nam kabel do ładowania, bo nasz został przypadkowo w krzakach. Uzupełniliśmy nasze zapasy wody, zjedliśmy kolację i pierwsza noc zakończyła się na 3100 – Sabertse.

 

CDN na dniach…

 

 

Pozdrawiam,

G.

Ski Touren w kierunku Titlis

 

cze,

narty tourowe normalnie z użytkowania to czerwone powinne być, bo co weekend gdzieś ostro łażę, ale czerwone nie są, bo co chwilę inny model butów, nart czy zapięć. Wcale to nie wynika z mojej umjejętnośći jazdy na nartach, bo ona na razie żadna, ale ze skompletowania odpowiedniego sprzętu do stopnia takiego, że w końcu zacznę zganiać wszystkie błędy na siebie, a nie na niczemu winny sprzęt. Sporo tego już przetestowałem i napiszę coś więcej o sprzęcie po sezonie, a na razie testuję dalej;)

Titlis 3’238 m. Jak ktoś czyta moje wypociny  to wie, że taka góra jest, a jak ktoś jeszcze nie czytał to pewnie szansa jest.

Byłem na tym szczycie już kilka razy, ale zawsze zaczynałem jakoś dziwnie, bo to albo z Trübsee 1’800 m , albo Stand 2’428 m o różnych porach roku. Pogoda może być jedyną przeszkodą żeby tam nie wejść. Dziury w lodowcu zasypane śniegiem, dzień coraz dłuższy to pomyślałem, że spróbuję z samego dołu. o 4:00 pobudka i o 5:00 zacząłem marsz z Engelbergu. Nie wiem gdzie parkować auto gratis w tej wsi i dlatego zaparkowałem koło kolejki, z jedyne 5fr i rozpocząłem pierwszy zaplanowany etap Engelberg 1’050 m – Trübsee 1’800 m. Start z prawej strony stacji kolejki, wchodzimy na stok i do góry tak najłatwiej to wytłumaczyć. Byłem tak strasznie zmotywowany i napalony na to przejście, ale zacząłem bardzo powolnym i równym krokiem, bo wiedziałem, że długa droga przede mną. Po 2 godzinach spokojnego marszu czas na śniadanie i stało się tak, że słonce zaczęło mnie witać na  Trübsee 1’800 m i zakończyłem etap pierwszy. Etap numer dwa Trübsee 1’800 m – Stand 2’428 m i tam w już wisiał nade mną duży znak zapytania, bo poranna motywacja zmalała i siły też, ale to chyba Mi się lekko mózg zawiesił bo po 2 godzinach stałem na Stand dalej z naładowanymi bateriami. Etap trzy  Stand 2’428 m – Stotsig Egg 3’000 m. Ta trasa  prowadzi kuluarem, który przy dużym opadzie jest jedymym stokiem czarnym w kurorce Engelberg\Titlis. Po 15 minutach uswiadomiłem sobie, że mózg się nie zawiesił bo czułem, że nie mam sił i wiekszość czasu w kuluarze spędzam oparty na kijach. Nie wiem jak i  nie wiem skąd miałem na to siłę, ale wiem, że podskoczyłem wyżej siebie i po 2 godzinach na  Stotsig Egg 3’000. Podskoczyć wyżej siebie w sensie, że zrobić coś wiecej, na co Cię stać. Sam się musiałem motywować i powiem wam, że nawet to funkcjonowało, a łopatki i bicepsy to mnie tak w życiu nie bolały. Na  Stotsig Egg długa przerwa i etap 4 czyli ostatnie 200 pare metrów. Nie miałem siły i ciśnienia wchodzić na szczyt, ale zapiąłem narty i zoabczyłem, że po lewej stronie jest spoko szczyt jakieś 100 m nizszy jak Titlis. Nie mogę znaleźć nazwy, ale zegarek pokazywał mi 3’125 m. Długo nie myślałem i w tył wzrot. 20 min trawers i 100 metrów do góry i w koscu mogłem zacząć szuszyć foki;) Trasa na szczyt prowadzi w 90% na koło stoków, inaczej się da, ale na oko Ogrodnika to chyba teren niebezpieczny i co roku ktos tam ginie w lawinie, bo sobie jechał jak chciał… Byłem strasznie szczęśliwy, bo sporo swieżego sniegu było i wiedziałem, że poszaleję bo po to tam wylazłem. Zapiąłem narty i zonk, nogi jak z waty, ból ogromny i frajda się skończyła. Spokojnie musiałem zjechać stokiem do Engelbergu. Dostałem po dupie no i z tym skakaniem wyżej siebie to chyba się nie zawsze opłaca. Ogólnie dzień bardzo udany, który mi pokazał jak bardzo zaniedbałem swoją kondycję i jak dużo muszę pracować przed czerwcowym Kaukazem.

 

Skitour – Rütistein 2’025 m

cZe,

piszę, bo tak mi szybko dzisiaj poszło, a że mnie troszkę jeszcze adrenalina 3ma to i może będzie dobry post. Tak na świeżo, na pewno będzie dobry post;) Motywacja wraca coraz bardziej. To chyba dlatego że kondycja coraz lepsza, albo jakieś mniejsze cele sobie stawiam. Skitoury mają wielki plus, że zjazd trwa zazwyczaj szybko i odpada czas stawiania kroków do dołu, a czas stawiania kroków do góry jest krótszy dlatego, że kroki są dużo wieksze, jak w butach/rakietach śnieżnych. To moja teoria, może to Mi się tyko wydaję, ale w każdym bądź razie, jakoś gładko to idzie na nartach. Moje narty to model wojenny . Dzisiejsza technologia to narty z badzo lekkimi wiązaniami TLT, nazywanymi zazwyczaj ,,Dynafit”, (Tour Light Tech) uwaga 1! które ważą 600 gram- oba wiązania. Do tego narty z carbonu i pewnie z 2kg będzie to wszystko razem ważyło, tak więc to musi iśc jak po maśle,  innej opcji nie ma, ale o tym post kiedys też będzie, bo jak na razie to poluję na sprzęt i używam starszego, a jak na razie działa. Piszę coś o wyjściu, bo nie będę ściemniał o sprzęcie wojennym.

W planach był Drusberg 2’282 m, ale w praniu wyszło, że znalazłem się na Rütistein 2’o25m. Te dwie góry to sąsiadki, ale na nartach to nawet Ueli Steck nie jest w stanie z jedniej na drugą przejść:) Oba szczyty leżą w kantonie Szchwyz. Najpostsza opcja na start (uwaga nr. 3), to darmowy parking koło kolejki linowej na Hoch Ybrig. Polecam parkować na samym końcu parkingu dlatego, że tam się zaczyna start. Kolejka  Hoch Ybrig, a wieś się zwie Weglosen 1’092 m i na chłopski rozum, to mogę wytłumaczyć jak najłatwiej znaleźć parking. Dojeżdzamy do wsi Wegloen i jak się droga skończy, to zostawiamy auto;) Tam jest napisane, że parking darmowy tylko dla ludzi, którzy korzystaja z kolejki. Ja np. pamiętam, że kiedyś z niej korzystałem, a byłem nie swoim autem:) tak więc zdecydowałem, że mam dzień zaległy na parkingu. Dalej piszę pierdoły, ale jak post ma być chyba, może, albo co najmniej fajny, to nie może mieć dwóch zdań CHYBA…

Startujemy stokiem, ale po 400 m schodzimy na lewo i kierujemy się na Druesberghütte (schronisko). Trasa prowadzi głównie drogą i zgubić się tam nie można. Od schroniska ruszamy na prawo, tak jak wskazuję niebieski szlakowskaz. Po 30 min pierwszy znak zapytania – prawo czy lewo, ja zdecydowałem, że zrobię pauzę, ale byłem bardziej przekonany do strony lewej, bo ktoś tam polazł. Na prawo wygladało to bardziej poważnie. Ostatnie moje wyjścia to jedna wielka pauza, w sensie, że jak dochodziłem do szczytu, to już nic do jedziena nie miałem, a biorę sporo. Ale teraz to jem jeszcze przy pisaniu tego posta. Nie wiem czy w to uwierzą moi przyjeciele, ale nawet czekolada jest nieruszona w plecaku fakt, że ma 85% cacao, ale na diecie jestem:) Pauza trwała 5 min, dlatego, że byłem jakoś dziwinie podjarany, że jestem tam gdzie jestem i robię to co robię! Ludzi tylko sztuk 2 i to znaczniej wyżej, sporo świeżego śniegu i ten spokój, którego nie potrafię wam opisać. Takie sytuacje ładują mi tak strasznie baterie, że klękajcie narody…:) to tak, jak byś dostał pierwszego lizaka w życiu. Może to wbrew wszystkiemu iśc pod góre i ładować baterie, ale na kanapie nie potrafię. Dobra wiem, poszedłem w lewo jak 2sztuki, które cały czas widziałem. Trasa dość wydeptana, tak więc nie musiałem się skupiać gdzie iść, ale to nie jakaś wielka góra i można tam iść na zdrowy rozum. Po godzinie wszedłem na grań szczytową i odsłoniła się druga strona medalu, ale to już na zdjęciach. Na grani słońce tak dawało, że aż miło. Na szczycie 2 sztuki, które widziałem cały czas przede mną, szykowaly się do zjazdu i po chwili zostałem sam. Nie wiem, czy mnie słońce za mocno przegrzało, czy się  woda zagotowała w akumulatorach, ale cieszyłem się jak małe dziecko. Wpisałęm się w księgę gości.  Oczywiście napisałem, że pozdrowienia od Polsków i adres bloga, któego właśnie piszę. Z takich największych ciekawostek na szczycie, to naostrzyłem Szwajcara ołowek. Niech mają chociaż raz profesjonalnie naostrzony:)

Zjazd mega spoko, bo sporo swieżego sniegu i chyba pomału zaczynam łapać o co cho… Jeden fikołek, ale to przeż własna głupotę, a tak to zabawa na 102. Czas wyjścia od parkingu na szczyt 2:20, ale kroku nie zwalniałem. Jak ktoś chce iśc na Druzberg, to w tym miejscu co robiłem pauze  – na prawo:):):)

Polecam dla początkujących skitourowców i na rakietach też tam musi być spoko, zresztą sami oceńcie po zdjeciach kropka.

 

 

Pozdrawiam

g

Tourenski Bonistock 2’170

czE,

śniegu napadało to trzeba korzystać. Nie czuję się mocno na skiturach, dlatego chodzę zazwyczaj tam gdzie jest opcja zjechania po ubitym śniegu. Plan na Bonistock był już dawno, a narodził się jak szlifowałem swoje umiejętności narciarskie na Melchsee Frutt.

Prognozy super, to kierunek  Stöckalp 1’075 m. Ludzie jechali ze mną, ale oni wybrali sanki i bardzo byli zadowoleni z tras saneczkowych. Karnet dniowy 37franoli+wypożyczenie sanek 18franoli i zabawa jak szlag na cały dzień.

Startowałem przy wyciagu krzesełkowym, jakieś 13m i po prawej wchodzimy w las, a tam wszystko wiadome;)  Wiadomo tyle, o ile ma się troszkę orjętacji, gdzie szczyt. U mnie to słabo wygląda, ale jak na razie moje intuicja mnie nie zawodzi. Pierwszy etap w większości na stoku saneczkowym. Bettenalp 1’770 i orczyk na Bonistock omijamy prawą stroną. Tam się zaczyna bardzo panoramiczna trasa na szczyt. Panoramiczna jak panoramiczna, ale nie było tam ludzi i taki spokój, że się do śniegu usmiechałem. Całe wyjście zajęło mi z 4 godziny. Bardzo fajna tura, którą  polecam ludziom zaczynającym ze skitourami.

Mam też 3 zdjęcia z telefonu, bo jestem trochę leniwy i nie zabieram aparatu.

 

Pozdrawiam

g.

Skitour Sattel Hochstuckli

cze,

chodzę, ruszam się, a nawet zjeżdzam tylko czasu brak na pisanie. A  może nie do końca to tak tego czasu brak, ale kolegę mam, którego już się prawie pozbyłem, a na imię ma leń, znacie może goscia:) Przez kolegowanie z tym gościem staciłem super wypracowaną kondycję, nad którą muszę dalej pracować, ale motywacja powróciła i już nie mogę sie doczekać kolejnego weekendu. Ogólne wszystko po staremu w Szwajcarii dalej ludzie zarabiaja tyle pieniędzy, że nie mają czasu kiedy ich wydać, dlatego że rzadko do Polski jeżdżą, a w Szwajcarii to za drogo… to tyle o Szwajcarii, ale bedzie post na dniach z zakładce ,,Szwajcaria w moich snach”

Duży opad śniegu na poczatku roku pozwala na narty skiturowe. Jak ktoś czyta bloga to wie, że w tamtym roku jakieś dwie tury były i o skiturach wiem narazie tyle, ze foki naklejam i do góry. Byłem na stoku dwa razy, ale jakoś mnie to już nie bawi. Narciarz jestem za dychę jak narazie, ale dlaczego jest tak, że jak coraz bardziej lepiej mi idzie to bardziej mnie to nudzi… Może jak opanuję skitury to też tak bedzie, póki co bawi mnie to jak szlag.

Hochstuckli to góra mierząca 1’566 m, a Sattel leży na 7’71 m tak po obliczeniach wyszło mi że z 800 m przewyższenia muszę zrobic. Parking przy kolejce linowej bardzo duży i uwaga teraz -,,darmowy”. START to koncówka parkingu, przechodzimy mostek i na lewo. Nie ma problemu ze znalezieniem trasy, tam ludzie chodzą nałogowo bo fajnie, nisko i szybko, z super panoramą. Jako pierwszy cel obieramy Mostelberg 1’191 łatwo rozpoznać to mniejsce, bo tam właśnie dojeżdża kolejka linowa:) od kolejki linowej do dołu w kierunku Herrenboden 1’181 m, a następnie prawo zwrot i na Mostelegg 1’297 m i tam granią na szczyt. Z grani mega widoki na dużą i mała Mythen. Z Mostelberg 1’191 m są 3 albo nawet 4 trasy tak na moje oko. Idziesz jak Ci pasuje, bo góra na wyciagniecie dłoni. Zjazd trwał szybko i bezboleśnie. Do Mostelberg pomiędzy trasami narciarskimi, a do doliny lepiej się trzymać prawej strony niebieskiej trasy bo można w gęstym lesie wylądować:)  Jak na początkujacego skiturowca, to lepiej nie widzę. Jakieś 3 h zajeło mi wyjście. Polecam Sattel-Hochstuckli też dla poczatkujących narciarzy lub saneczkarzy. Ceny spoko i jest z czego zjechać. No i jak dla mnie to koło domu bo z Affoltern am Albis to 30 min.

CDN skiturowej przygody…

 

Pozdrawiam

G.

5-Seen-Wanderung (Pizol)

 

Cze,

po tak długiej przerwie nie mam problemu z rozpoczęciem postu, bo jak ktoś czyta to ostatnie posty zaczynały się od zdań ,,ostatnio pisałem”, a dziś mogę napisać że, ostatnio długo nie pisałem więc piszę. Głownie do napisania zmotywował mnie WordPress.com bo napisał do mnie, że coś nie piszę. Ogólnie zero motywacji na jakiekolwiek wyjście, wspinanie, ale napalony jestem na narty skiturowe, szkoda tylko, że śniegu bardzo mało spadło i jeszcze bardzo się nie da. Ogólnie pogoda spoko, ale jak się nie ma motywacji, to wszędzie daleko:) Udało Mi się zrobić dwie bardzo panoramiczne wędrówki w kantonie Glarus. 5-Seen-Wanderung (wędrówka do okoła 5 jezior). To bardzo słynna trasa, nie należy do najłatwiejszych i najkrótszych , ale na pewno do jednej z najpiękniejszych w moim wydaniu. W temacie Pizol, albo jak kto woli Piz Sol 2’844 m to najwyższy szczyt w tamtych regionach i fajnie byłoby kiedyś na niego się wdrapać. Ale jak się wydrapię, to naskrobię.

Wędrówkę do okoła 5 jezior zaczynamy najlepiej spod schroniska Pizolhütte 2’227 m, do której dotrzemy kolejką i wyciągiem krzesełkowym. Kolejka rusza z Wangs. Bardzo dobre rozwiązanie w szczególności jesienią, gdy dni krótkie.  Nie będę pisał w którą stronę po wyjściu z kolejki, bo tam wszystko bardzo ładnie opisane i nie da się zabłądzić. 5godz musimy liczyć spokojnym spacerem. Jak najbardziej polecam i kończę posta, bo jakoś słabo Mi to idzie..

.

pozdrawiam

g.

Weissmies 4’023 m

się nie witam bo pisałem dzisiaj,

wiem, że to głupie, ale musze tak zacząć. Pisałem dzisiaj;) o pięknej i wymagajacej żelaznej drodzę, którą zrobilismy w sobote. Jak ktoś bystry, to zauważył w poprzednim poście ostatnie zdjęcie i jego opis, że bylismy na campingu (tak po Szwajcarsku napiszę) i byliśmy nie przed ferattą, ale po niej, dlatego, że zapowiadali na niedziele dalej super pogode. Od razu napiszę parę zdań o kampingu, bo warto o nim wiedzieć! Kamping nazywa się Camping Schönblick (http://www.campingschweiz.ch/) na język polski Schönblick-Piękny widok.

Jak kamping to namiot, ale też i przyczepy kampingowe, które oferuje właścicielka imprezy. Noc w takiej przyczepie to 60franoli i 3 osoby sobie śpą iwygodnie, ale 6 sie też zmieści. Może to nie Hotel ****gwiazdkowy w Zermatt:), ale warunki spoko no i jeszcze to! Dostajesz BURGERPASS, czyli talon na Hamburgery:) a tak poważnie, to bilet na wszystkie kolejki w okolicy. Działa ten bilet cały dzień. Jak ktoś planuję coś z kolejki zrobić, to opcja spoko bo kolejka gratis. Dla nas to było bardzo na rękę, bo Weissmeis planowaliśmy z kolejki zrobić. Sobotni wieczór poswięcony na odpoczynek z pieknymi widokami, piwem bezalkoholowym i nawet chipsy były. Mega klimatycznie tam!!!

Rano pobudka o 6:00 i pierwszą kolejką o 7:30 do góry na Hohsaas 3’145 m. Pobudka o 6:00 dlatego, że ja na spokojnie jeszcze piekarnię musiałem odwiedzić i zestaw śniadaniowy zamówić (kawa+SaasBaumnusTorte). Kolejka dała radę i w 30 min na Hohsaas, kawałek zejscia i o 8:30 stalismy w rakach na lodowcu Weissmies, spięci lina i gotowi do startu. Mocny start, bo jakaś aklimatyzacja bidna już była,ale wiadomo że na lodowcu nie poszalejesz, tylko pełna koncentracja gdzie stawiasz kolejny krok. Tylko 2 godziny i 30 minut zajęło nam maszerowanie na szczyt. Lodowiec jak lodowiec – biały ogólnie:), dziury niebieskie i wiszącę seraki. Nie nie chciałbym tam po południu pod nimi maszerować, dlatego na szczycie dwa zdjecia i gaz do dołu. Bardzo szybkie, a nawet za szybkie zejscie bo koło kolejki o 13 już gratulowalismy sobie zdobycia Weissmis 4’023 m. Pierwszy 4tysiaki kolegi i powiem, że cieszył jak małe dziecko:) Zjazd do wioski i kierunek Luzern bo niedziela była i Msza Święta, a przecie Dzień Swięty Święcić.

Bardzo udany weeken w Saas Grund szkoda, że weekend nie trwa 4 dni, ale może jakiś  Einstein wpadnie kiedyś  na to i uszcześliwi np. MNIE! Co Wy na to?

zdjęcia tylko z telefonu bo tak aparat przygotowałem, że karta w laptopie, a bateria pusta.

Pozdrawiam

g

Klettersteig Jägiknubel-Jägihorn 3’206 m

Witam,

wczoraj pisałem i dzisiaj też coś naskrobię. Po nie zdobytej dużej górze motywacia wciąż taka sama, a może z wyprawy na wyprawę troszeczkę wieksza. Pogada bardzo korzystna się zrobiła i ja teraz wykorzystam jak jak się tylko da, dlatege że przez nią bardzo słaba wiosna w górach, co widać też na blogu. Zaczynam dalszą przygodę z żelaznymi drogami i na sobotę zaplanowana był najdłusza żelazna droga w Szwajcarii, ale na starcie pani uprzedziła nas, że jeszcze zamknięta, bo opad był i prawdopodobnie za dwa tygodnie wystartuję, co mnie bardzo cieszy. Zmiana planu błyskawiczna. Przejazd spod najwiekszej żelaznej drogi, która jest położona w kantonie Wallis do Saas Grund. Nie piszę gdzie ta duża ferata jest itp, dlatego że nie będę miał co pisać jak uda mi się ją przejść. Napiszę tylko, że przejazd trwał 1h i znak Willkommen Saas Grund. Auto na parking za 4 franole i napiszę Wam – jak możecie za tak tanio zostawć auto w Saas Grund na dobę, to super oferta. Parking znajduje się przed kolejką Hohsaas. Czyli nie wjeżdzamy na główny parking kolejki, tylko parkujemy 100 metrów przed, po prawej stronie zaraz za sklepem wysokogórskim, a nastepnie wracamy 50 metrów do głownej ulicy i tam płacimy pani w sklepie InterSport 4franole. To informacja dla oszczędnych, a nie dla oszczędnych to koniecznie musicie wejsc do piekarni zaraz koło InterSport i sprobować Saas Baumnuss Torte!

Auto zaparkowane, tort pochłoniety w minutę, czas do kolejki, aby podjechać jak najbiżej ściany. Stacja nazywa się Kreutzboden 2’400 m, a bilet kosztuje w obie strony jedyne 32fr. Wysiadamy z kolejki i widzimy na wprost schronisko Waismisse, za schroniskiem Lagginhorn 4,010 m, po prawej Weismisse 4’023 m, a po lewej Jägihorn 3’206 m nasz cel, albo też Wasz kiedyś.

Czyli tak:) idziemy w lewo pod ścianę, można iść prosto do schroniska Weismisse i potem w lewo drogą pod ścianę, jest też od schroniska. Wedrówka pod ścianę dobrym tepem to 40 min, a złym to z godzinę trzeba liczyć. Dobrze patrzeć na znaki! Kierujemy się na Klettersteig i nie wedrować za niebieskim szlakiem, bo to trasa dla wspinaczy. W trasie dla wspinaczy ponad 400 haków i więcej nic nie piszę, bo nic nie wiem na ten temat;) Wyprawa z kolegą ze wsi polskiej, który się tak podjarał Alpami, że aż się boję jak to dalej będzię. Ważnę, że on się nie boi wysokości i zawzięty jak szlag, a jak szlag zawzięty to jakoś to będzie:) Dwa łyki pod ścianą i do góry. Sporo ludzi przed nami i sporo jeszcze za nami. Feratta wymagajaca lekko i trzeba ja szacować na 7 godzin i jeszcze 30 min oczywiście to z zejściem. Po za tym, że trzech starszych panów blokowało nam ostatni odcinek było mega. Ale ja rozumiem tych panów i idącego z nimi przewodnika. Przewodnik prawdopodobnie nie miał już miejsca w schronisku i zapewnił atrakcję klientom na ścianie, ale to chyba nie był najlepszy pomysł. Bardzo ciekawy most był sobie tez itp. itd. reszta bedzię na zdjęciach, a dzisiaj kończę to tak POLECAM! POLECAM! POLECAM!

Pozdrawiam

g

Dufourspitze 4’634 m

Cze,

piszę coś, bo za chwilę już nikt nie bedzię czytał moich wypocin, bo ile można czytać  to samo:) Szczerze – to jakoś dziwinie to działa…jak piszę, to tak srednio ludzi zagląda, a jak nie piszę to mega dużo i tu się zasnanawiam dlaczego;) naj sam przód pozdrawiam czytelników, i wszystkich tych przypadkowych, co właśnie czytają me wypociny i dla Was na początku napiszę, że szczyt nie zdobyty, co nie znaczy, że post będzie słaby i bez emocji… po przerwie w pisaniu czuję mega moc. Może jednak stać się tak, że po dwóch zdaniach emocje opadną i jak zwykle nadrobię zdjęciami. Jak już zauważyliscie dwa razy w roku wybieram się na coś wyższego, jak narazie w Alpach. Celem był Dufor –  najwyższy szczyt Szwajcarii (ale nie dla mnie, dlatego że nie stoi całościowo na terenie CH, to granicznik z Włochami, aczkolwiek myśląc jak Szwajcar to to co stoi na granicy to wiadome, że Szwajcarskie:) Tak na marginesie to nawyższy szczyt Szwajcarii, który stoi całym swym masywem  w kraju franka, to DOM 4’545.

Dufor to druga co do wielkości góra Alp, ale dużo bardziej wymagajaca jak Mont Blanc. Leży sobie w Alpach Wallijskich, a masyw nazywa się Monte Rosa i dużo tam fajnych szczytów, ale o nich to prawdopodobnie napisze jak Bóg da… Kolga Janusz, przewodnich z MB i spotkanie w Saas Grund. Aklimatyzację zaczęlismy od  Weissmieshütte 2’726 m. Dość póżno wyjechalismy kolejką na Hohsaas 3’145, a plan był jeszcze pierwszego dnia wejść dość wysoko. Plan wykonany, ale z butów można było wodę wylewać. Snieg po południu był mega mokry i tylko się wkurzaliśmy. Po 3 godzinach zapadania się w śniegu zameldowaliśmy się w schroniosku. Pogoda lampa. Kolacja i kima. Plan na dzień drugi to taki, że schodzimy do kolejki i zjezdzamy do Saas Grund, przejazd do Zermatt, do kolejki Gornergratbahn a nią, aż do stacji Riffelberg, skad prowadzi szak w kierunku schroniska Monte Rosa 2’883m. Piątkowym wieczorem zameldowaliśmy się w schronisku Monte Rosa. Tego dnia grała Polska z Szwajcarią w Euro 2016. Nie jestem jakimś tam wielkim kibicem, ale drugie pytanie do właściciela było czy pożyczy laptopa na mecz. Mecz oglądaliśmy w 30 sztuk. My Polacy, dwóch Austriaków i reszta Szwajcarów. Post nie o meczu i napiszę tylko, że jak Polska wygrała to udało Mi się nawet na stół wyskoczyć. Spokojny wieczór w schronisku poza skokiem;) Zdecydowalismy, że sobotniego poranka atakujemy szczyt. To trochę dziwne bo zaklimatyzowani byliśmy prawie w ogóle i do tego zapowiadali jeszcze burze w prognozie na sobotę, no ale nic – przewodnik wie co robi. Sniadanie o pierwszje i w drogę! Po wyjściu ze schroniska to jeden błysk na niebie, ale twardo, że idziemy. Po 30 min i paru głosniejszysz walnięciach, zawróciliśmy do schroniska. Tak to wygladał pierwszy atak szczytowy na Dufora, szkoda, że się koło schroniska zakonczył. Na niedzielę zapowiadali lampę, a My zaplanowaliśmy kolejny atak. Dziwne dla mnie było to, że cały dzień przesiedzieliśmy w schronisku położonym dość nisko i nie zrobilismy zadnego przewyższenia. Do schroniska na weekend przybyło dużo ludzi. Już pisałem, że Szwajcarzy gonia za kasą, ale to juz przesada! Biura przewodników górskich sobie przygotowały oferty dla turystów, że weekend lub kilka dni w schronisku Monte Rosa. Taka atrakcja dla wszystkich kto by sobie chciał posiedziec w schronisku. Z 60 osób przebywających w schronisku tylko w 8 wyryszyliśmy w górę, reszta sobie spała i zbierała siły aby zejść do kolejki. Nawet koło gospodyń z Zermatt było. Podobno w schrodnisku pod Matem taki sam cyrk zaczyna się dziać. Jak znam, życie za chwile ruszą tam Azjaci i szlak trafi klimat, jak dla mnie już go tam za bardzo nie było. Niedziela rano sniadanie o 1:00 i w drogę. Niebo wygladało juz dużo kozystniej. Szło się bardzo dobrze, i nawe doszliśmy na Sattel 4,359 a koledzę zabrakło tchu. Godzina 5:00 i piździło jak w kieleckim, szczyt na wyciagniecie ręki, ale decyzja, że wracamy. Przyznaję, ze czułem jakiś taki niedosyt podczas schodzenia, ale  bardzo szybko usmiech wrócił Mi na twarz i skoncentrowałem się, aby kolega się nie załamał, bo to nie jego wina. Za mało, aklimatyzacji i koniec. Ale jakby to napisać ,,Bez aklimatyzacji to nawet Salomon nie naleje:) Nie mam parcia, aby jeszcze raz atakować Dufora, a wyprawę zaliczm jak najbardziej za udaną! Pytanie tylko – czy na pewno ten przewodnik. Zrobiłem ponad tysiac zdjęć i nawet dwa fajne;)

 

Pozdrawiam

g

Alpy w deszczu!!!

 

Witajcie

 

jak sami zauważyliście dawno już nic nie pisałem. Leje tu jak szlag i mnie pomału szlag trafia. Byłem w ubiegłym tygodniu na, a raczej pod szczytem dużej góry, ale to w nastepnym poście. Ostatnie dwa miesiacie mojej przygody w Alpach, to trening na szlakach i ścianach żelaznych dróg, ktore znam jak własną kieszeń, a to dlatego, że w deszczu mam obawy cos nowego działać. Po za deszczem to dużo się dzieje i czasu na pisanie niewiele. Praca, trening, praca, trening. Trening ten na szlaku no i jeszcze w mój tenis stołowy. Wyleczyłem kontuzję i wracam do pierwszej ligi, ale nie widzę tego w jasnych kolorach. Jak już jest o tenisie stołowym, to jeszcze napiszę, że dostałem funkcję pierwszego trenera w klube gdzie gram. Mega mnie to bawi i przy okazji jakaś tam kasa wpadnie. Teraz się będę chwalił. Trenuję około 20 dzieci marki miendzynarodowej, ale z dwóch Szwajcarów też jest. Trening w poniedziałki i czwartki. Poniedziałki wszyscy, a czwartki tylko 6 wspaniałych. W 6 wspaniałych są bracia z Pakistanu. Po 3 miesącach treningu przywiezliśmy z mistrzost Szwajcarii brązowy medal. Małe dwa talenty, co im nie powiesz to to graję. Boje się tylko, że za chwilę mi ich zabiorą do jakiegoś wiekszego klubu.

 

Poszukam jakieś ciekawych zdjęć z przegotowan do duzej góry;).

Pozdrawiam

g