Via Ferrata Hexensteig czyli Wejście/Ścieżka czarownicy…………………,

Cze,

to tak już jest, jak długo nie piszę, to nie wiem jak zacząć, jak nie wiem jak zacząć, to tracę motywacje do pisania. Coś czuję w kościach, że ciężko będzie mi cokolwiek napisać, cóż, będzie co będzie…

Ogólnie coś tam działem górsko, ale bardziej na terenie Prealp.  Po Alpach teraz tylko jeżdżę motorem, bo jestem przed egzaminem na kategorię A i szlifuję praktykę na alpejskich krętych drogach. Czy to wystarczy, aby zdać w Szwajcarii egzamin, to już się okaże na dniach. Ogólnie dużo się dzieje i bardzo dużo materiału w głowie na temat Szwajcarii itp.

Mam nadzieję, że uda Mi się zorganizować więcej czasu i cos tam napiszę, tymczasem przechodzę do tematu żelaznej drogi, której nazwa brzmi, jak brzmi. O!

Hexensteig – na moje tłumaczenie to wejście czarownicy, a ambitniejszych odsyłam do słownika języka niemieckiego to, że CZAROWNICY to jestem pewien, bo nawet ją tam widziałem.

Kanton Uri, to właśnie tam trzeba się udać, aby móc się zmierzyć z wejściem czarownicy i jak podają internety, to poziom trudny:).

Silenen to wpisujemy w nawigację i już w samej wsi szukamy wieży kościoła. Stamtąd tam już 3 metry do kolejki, która jedzie w kierunku Chilcherbergen. Wieży kościelnej szukamy oczywiście ze względu na darmowy parking. Lokalni chodzą pieszo do kościoła, widziałem to na własne oczy. To też była dla mnie atrakcja: ludzie, którzy szli do kościoła, bo raczej więcej chodzi w niedziele do bankomatu albo na stacje paliw. Kolejka zbudowana w 1974 roku i na mnie zrobiła większe wrażenie niż ferrata, ale wszystko na zdjęciach będzie czarne na zielonym. Ach, bym zapomniał, że to może nie najnowsza kolejka w Alpach Szwajcarskich, ale tańsza od najdroższej- uwaga! o 188 franków, czyli 12 franków het i nazad. Po wyjściu z kolejki udajemy się szlakiem lekko na lewo, czyli start tak jakby z dachu kolejki. Cały czas w górę, jak szlak prowadzi i po godzinie mocnego trekingu i możemy rozpoczynać ferratę. To była pierwsza żelazna droga, którą trzeba było wjechać, a nie wejść, oczywiście tyrolka była przygotowana. Teraz wypada napisać, że polecam, bardzo fajna trasa z dużą ilością drewna no i ta czarownica, którą spotkałem. Jak miałbym tam iść jeszcze raz to tylko dla niej no i oczywiście przejazd kolejkę bezcenny. Kurcze, wiecie to tak, że czym więcej chodzisz, to jakoś dupy, to wszystko nie urywa tak jak kiedyś. No w sensie, że ja się czuję super w górach za każdym razem, ale sam nie wiem.

Nie wiem jak, to się stało, ale udało Mi się coś napisać, jutro kolejny post i dalej rok przerwy…

„Gość w dom, Bóg w dom”, czyli kolejny post o takiej górze, która się nazywa DOM 4545m i całej przygodzie podczas aklimatyzacji.

Bądźcie Pozdrowieni i zapraszam na zdjęcia:

 

 

Dodaj komentarz