Kazbek nieudany atak szczytowy

Cze,

dzisiaj bez wstępu bo weny niiii ma…

Po wystawieniu głowy poza namiot rano, dzień zapowiadał sie ładnie. Naszym celem było tylko dotarcie do stacji meteo na 3600 m. Noc spokojna, po za jednym faktem. Padło pytanie,, czy ja wpadam w hipotermię, czy śpiwór tak grzeje”? Po zdjęciu wszystkich ubrań, na pytanie nadal nie było odpowiedzi. Ciekawostką jest to że po nocy na 3600 pytanie było nadal aktualne. Trasa z miejsca biwakowego do stacji meteo jest bardzo dobrze widoczna. Podchodzimy do lodwca Gergeti, wchodząc idziemy lewą stroną. Myślę że w miesiącu czerwcu ścieżka jest założona przez przewodników. Po przekroczeniu paru szczelin wdrapujemy się do Best Campu , gdzie witają nas psy. W trakcie rozbijania namiotu atakuje nas tutejszy szeryf z okrzykiem – 10 lari za noc!!! Ogólnie odzywał sie tylko, jak ktoś nowy meldował się w campie, tym samym zawołaniem o pieniądze. Przeprowadzamy mały rekonesans topograficzny, lokalizujemy latrynę oraz położone na 3900 miejsce do aklimatyzacji a mianowicie biały krzyż, będący kapliczką gdzie składa się ostatnie swe prośby.

Znając warunki pogodowe na najbliższy czas wiedzieliśmy że musimy w nocy atakować, lub poczekać do piątku. Każdy portal pokazywał inaczej prognozy i zdrcydowalismy z kolegami z Trójmiasta, że atak zaczynamy o 1:00. Nie byliśmy dobrze zaaklimatyzowani a byliśmy świadomi, że tak łatwo to nie pójdzie, o ile w ogóle pójdzie. Atak zaczęło sie zgodnie z planem – o 1:00 wyruszyliśmy w górę.  Pierwsze godzina wszystko super, szło jak po maśle, ale druga godzina, jak dla mnie, to masakra. Brzuch ściskało w bólu, a w gardle ciagle zbierało na wymioty. Na 4 tysiącach powiedziałem stop bo na siłę to sie można zesrać, a nie atakować 5-tysiecznik. Zawsze trzeba jeszcze wrócić, a ja nie byłem pierwszy raz na 4 tysiącach i wiem z czym to sie je. Koledzy z Trójmiasta pomaszerowali do góry, a ja z kolegą do namiotu, oczywiście towarzyszyły nam wszechobecne psy . W namiocie cisza, mnie nadal sciskłao ale jakoś udało się zasnąć. Koło 8 rano wystawiłem głowę z namiotu i góra nie wyglądała na przyjazną, otoczona czarnimi chmurami. Pierwsza myśl, spoko że nie poszliśmy bo teraz tam bylibyśmy w du…, a myśl numer dwa to gdzie koledzy z Trójmiasta??? Rono czułem się dalej słabo i co chwila ganiałem za kamień. Koło godziny 11 zaczeliśmy się martwić tak na poważnie o chłopaków. Plan był taki, że się ubieramy i idziemy do góry do póki będzie widoczość. Po chwili nie było już takiej potrzeby, bo 4 głowy pojawiły się na horyzoncie i taka ulga w głowie, nie powiem, że łza się w oku zakreciła i nie tylko mnie. Chłopaki doszli do 4800 i dalej nie mieli widocznośći.

Wiedzieliśy, że w piątek mamy jeszcze okno i możemy zatakować ponownie, ale chyba spanikowałem i nalegałem, aby zacząć schodzić do wioski. Panika jak panika, ale nie czułem się na siłach aby tam zostać. Spakowaliśmy manatki i do dołu, 5 godzin zajeło nam zejście do wioski. Na 3500 podczas przerwy zaobserwowaliśmy grópę idącą do góry mocnym krokiem. Po krótkiej obserwacji stwierdziliśmy, że to rodacy i obstawialiśmy, ze pierwszy z nich to przewodnik, bo napierał mocno, a 10 chłopa za nim. Po 15 min z rozmowy wyszło, ze byli panowie na Elbrusie i mają 3 dni, to pomyśleli, że i Kazbeka zrobią. No i o tym jak go zrobili napiszę jeszcze w poście, który bedzie kończył opis przygody w Gruzji.

Podczas schodzenia spotkaliśmy jeszcze polskich strażaków, a raczej 3 panów, wyglądających jak OSP. Dziwne było to, że jeden mówił po niemiecku, i miał na nogach buty do narciarstwa turowego, porządnej firmy, wyglądające na nowe. Okazało się,  że to ratownicy, którzy szli na pomoc, ale nie wiem komu i gdzie. Po ich wyglądzie i oddechu stwierdziliśmy, że za chwilę to ich trzeba będzie ratować. Może nie byli super przygotowani i wysportowani, ale szli na pomoc i dawali z siebie wszystko. Dużo czytałem przed wyjazdem do Gruzji i w większości pisza, że nie ma ratownictwa górskiego, no i ja się z tym nie zgodzę. Może nie byli to przwodnicy IVBV, ale szli z pomocą i widać, że startuje tam dopiero takie  coś jak ratownictwo górskie.

Mała porada, gdy już dotrzecie do klasztoru Cminda Sameba, w dalszą drogę do wioski radzę się wybrać autem, ponieważ jest bardzo nieprzyjemna z powodu owych aut ,które kursują tam i z powrotem podnosząc tumany kurzu, my tego nie zrobiliśmy.

Strasznie ciężko mi się pisze tego posta dlatego, że od czerwca troszkę już czasu mineło. Wylot mieliśmy w niedziele, tak więc całe 3 dni przed nami. Zdecydowaliśmy się wybrać w czwartek do przepiękniej Doliny Juta ,a piątek w kierunku Osetii do malowniczej, rozleglej doliny Truso ze znajdującymi się tam złożami wód mineralnych , ale o tym wszystki w kolejnym poście za 4 miesiąceJ no nieee, żrtuję z tymi miesiacami, postaram się coś naskrobać na dniach.

 

Pozdrawiamm

g

Dodaj komentarz